- Trzymać się Rogu! - wrzeszczy Mike. Zaciskam zęby, po czym próbuje podbiec do metalowej konstrukcji, jednak jeden z stopni postanawia zawalić się, a ja w ostatniej chwili łapię za najbliżej leżący topór.
- Pomocy! - mosiężna dłoń łapie mnie za rękę i wciąga na górę. Kiwam na podziękowanie Kyle'owi, oglądam twarze swoich wściekłych i przerażonych sojuszników. Gallant klnie jak szewc, stara się nie spaść - jak każdy. Sapphire piszczy, nagle ślizga się na nodze i zaczyna spadać w dół. Momentalnie odrywam się od Rogu, krzyczę i próbuje ją ratować, ale jest już za późno.
- Maggie, zostań! - wołają pozostali. Jednak ja ich nie słucham, zamiast szatynki widzę chłopaka z Piątki. Morderca. To słowo pojawia się w mojej głowie. Ale z zadowoleniem zauważam, że trzęsienie ziemi ustaje, a Sapphire zatrzymuje się na jakimś stopniu. Kurczowo się go trzyma.
- Nie żyje? - pyta Zoe. Nie odpowiadam jej, zjeżdżam na sam dół i próbuje się do niej dostać. Jednak niektóre stopnie są zniszczone, a nadal śliskie. Ech. Już po chwili obok mnie pojawia się reszta.
- Ruszcie się! - prosi, a raczej rozkazuje nasza sojuszniczka z Pierwszego Dystryktu. Gallant wdrapuje się na górę i pomaga jej zejść. Dziewczynę wszystko boli, co chwilę stęka z wysiłku i prawie płacze. No jasne, że płacze!
- Połóżcie ją - mówi ktoś. Jednak do mnie nic nie dociera. Ona zginie. Na pewno. Z jej brzucha leci krew, a na policzku ma obrzydliwą szramę. Schylam się nad jeszcze niedawno piękną Jedynką, teraz nieco szkaradną. Jednak zachowała poprzednią urodę.
- Złamałam żebra - syczy dziewczyna. Krzywię się na ten okropny widok... Ona nie ma szans! - Jasna cholera! - w tej samej chwili z nieba spada spadochron, który przechwytuje. Otwieram go i widzę dość dużą maść z karteczką.
Nie poddawaj się, Sapphire. Twój dystrykt nadal na ciebie stawia... Dasz radę!
Topaz
- No, dalej - chłopcy unoszą dziewczynę, która syczy z bólu. Powstaję, postanawiam im cicho przerwać...
- Sapphire? To maść, od twojego mentora... - wydukuje, po czym podaje ją Gallantowi. - Zapewne chce, żebyśmy ją gdzieś wsmarowali.
- W dupie mam jego maść! - cedzi szatynka. Jest wyraźnie wkurzona, twarz ma czerwoną jak burak. Najwidoczniej wie, że to jej koniec, jednak nie może się z tym pogodzić. Jaka szkoda... - Ja chcę coś na te żebra. Tak nie mogę walczyć! Cholera jasna... - piszczy. Sądziłam, że jest dobrze wychowaną lalunią, z manierami. Jak widać, człowieka najlepiej poznaje się dopiero w takich sytuacjach.
- Ej, ty dostałaś prezent, a ja jeszcze nie! Ciesz się i z tego... - syczy sojusznik z Jedynki.
- Zamknij się, idioto, najwidoczniej mam większe szanse od ciebie!
- Teraz? Teraz jesteś spisana na śmierć, dziewczyno!
- A właśnie, że nie... Skąd możesz wiedzieć, czy na pewno złamałam żebra?
- Zobacz w jakim jesteś stanie!
- Wdrapujemy się na górę? Są tam wszystkie nasze zapasy... - zauważam niepewna siebie. Jednak musiałam przerwać tą niepotrzebną kłótnię... Jest naszą sojuszniczką i musimy o nią dbać. Chociaż dla innych nie liczy się taki stan rzeczy... Jednak Mike piorunuje mnie wzrokiem, po czym rozkazuje ściągnąć kilka plecaków. Ech. Zaczyna się wspinaczka. Stawiam nogi ostrożnie, stopień po stopniu, chwytam się ich. Czasami wydaje mi się, że zaraz spadnę, jednak w końcu docieram na sam szczyt. Wszystko jest rozwalone. Widzę kawałki niedojedzonego jedzenia, rozlaną wodę... I kilka plecaków z śpiworami. Przepakowuje rzeczy do kilku plecaków, następnie zrzucam je na sam dół. A potem? Potem powracam do nich.
- Coś zostało, wiesz, na górze? - dopytuje Zoe, włosy ma potargane, a na jej ramieniu widnieje rana. Opatrzyłabym ją, jednak nie znam się na tym...
- Jakaś broń... i kilka skrzyń. Ale nie ma tam nic potrzebnego... - stwierdzam. Chyba. Sojuszniczka puszcza mi oczko, uśmiecham się do niej, po czym zwracam spojrzenie na umęczoną Sapphire. Przechwytuje jej lekarstwo, chowam je do kieszeni, spoglądam na dżunglę. W oddali nadal słychać odgłosy wygłupiających się zwierząt... Ech.
- Hej, słuchajcie, nie chce was pośpieszać, ale nie możemy tu tak sterczeć. Weźcie ją za ramiona, rozbijmy obóz... - rzuca w końcu Clark. Też mam dość tego ciągłego stania i oglądania jej ohydnych ran. A i tak wiele takich ujrzę...
- To może ruszysz swoje szlachetne dupsko i pójdziesz poszukać odpowiedniego miejsca? Najlepiej z wodą obok... Darkness dotrzyma ci towarzystwa - odpowiada sarkastycznie Mike. Znowu mnie nie lubi. Na pewno. Ugh. Chyba muszę zabić jakiegoś trybuta, żeby cokolwiek tu ugrać... Mniejsza. Ściskam oba noże, po czym razem z sojuszniczką z Drugiego Dystryktu, zagłębiam się w puszczę. Nie rozmawiamy. Ja nadal widzę obraz zmęczonej Sapphire, jej twarz była wygięta w agonii. Ona musiała cierpieć, żebym ja mogła żyć. Ona nie miała szans, kiedy moje zostały zwiększone. Ona traciła, a ja zyskiwałam. Powinnam cieszyć się z swojego szczęścia, ale chyba zachowywałam się podle. Ale to Igrzyska. Musiałam.
- Spójrz - szepcze nagle sojusznika, wskazuje na coś ręką. I rzeczywiście, widzimy trybutów z Trzeciego Dystryktu. Rozmawiają i oglądają swoje zapasy. Na ramionach mają plecaki - musieli zabrać je z Rogu Obfitości. Jego tam widziałam, ale dziewczyna... Czyżby go wykorzystywała? Nie wiem. Przez te zamyślenia nie zauważam nawet, kiedy sojusznika puszcza się biegiem. Ruszam za nią. Przyśpieszam. Nożem bojowym rozcinam przeszkadzające mi gałęzie.
- Jack, biegnij! - wydziera się Anastasie, zaczynają uciekać, a my ich gonimy. Zoe jest szybka, ale ja jeszcze bardziej - drobna postura ułatwia mi bieganie i omijanie tych głupich przeszkód. Jednak dziewczyna z Trójki też posiada tą jakże ciekawą umiejętność...
Jednak trafiamy na otwarte pole. Chłopak wyciąga ostry szpikulec i rzuca się na mnie, Zoe zaczyna wspinać się na małe drzewo, na które uciekła Watts. W jednej chwili przygniata mnie do ziemi i próbuje zabić, jednak ja kopię go w czułe miejsce i odbieram kontrolę. Zaczynam lać go pięściami po twarzy, nie przejmuje się jego błaganiami o litość.
- Zamorduje cię! - wydzieram się na całe gardło, próbuje zatopić nóż w jego sercu, ale... Słyszę ostrzegawczy krzyk swojej sojuszniczki - jest jednak za późno, w moje ramię wbija się mała siekierka. Wyję z bólu, mrużę powieki. Mam mroczki przed oczami. Czuję, że zaraz zemdleję. Gdyby to był nóż... Ale nie! To siekiera, która cholernie boli. Sprawia niewyobrażalny ból. Wyciągam ją, rzucam gdzieś na grunt, próbuje wstać, pomaga mi w tym moja przyjaciółka. Wszędzie rozlegają się krzyki i odgłosy rzucania. Ktoś za nami biegnie, czuję to. A kto we mnie rzucił? Nie jestem tego pewna. Może Dystrykt Siódmy? Zoe w ogóle nie ucierpiała, a to ja jestem jego celem.
- Ogarnij się, Magg, musimy uciekać, słyszysz? - odległy wrzask sojuszniczki. Zostawiłam ją samą na trzy osoby, jeden z przeciwników musiał perfekcyjnie rzucać siekierami. - Musimy biec, szybko! - pomagam jej tak jak potrafię. Przyśpieszam kroku choć każde pociągnięcie ramieniem sprawia olbrzymi ból. Czyżby to był mój koniec? Nie. To nie może się tak skończyć. Nie tak łatwo. Nie drugiego dnia... Nie mogę przynieść hańby Czwórce. Jak mówił Oscar. Jestem chytra, sprytna. Wykorzystam to. I wygram. Lub on. Tak. Więc zaciskam zęby i walczę. O swoje życie. I jego. Bo każdy płomyk jest ważny, pozostało nas siedemnastu... Tylu przeżyło Rzeź. Tylu ominęło naszsego ataku. Tylu znalazło szczęście. Coś dziwnego, co nie pozwoliło im jeszcze zginąć. A ja nie mogę tego stracić. Bo los postanowił mi darować... A ja szansy nie zmarnuje. Czas pokonać przeszkody. Walczyć z samą sobą. Z słabą Maggie.
Nie zauważam nawet kiedy znajdujemy się przy Rogu Obfitości. Sapphire nadal leży na ziemi, już opatrzona, ale ledwo dychająca.
- Co się stało? Kto was zaatakował? - Gallant patrzy na nas niezrozumiałym wzrokiem. W oczach każdego z nich kryje się właśnie ta nutka... Każde z nich chce informacji. Przydatnych informacji. Każdy chce wiedzieć, co stało się ich sojuszniczce. Znajduje się w centrum uwagi - nie chcę tego, nie chcę publiczności, gdy jestem osłabiona.
- Goniliśmy Dystrykt Trzeci, mają sojusz - zaczyna Zoe, wyraźnie zdyszana, zmęczona długim biegiem. - Ale to nie oni ją pokiereszowali. Walczyliśmy z nimi, prawie zabiłam tą Anastasie... - bierze wielki haust powietrza, kontynuuje. - Jednak pojawiła się dziewczyna z Ósmego Dystryktu, rzuciła siekierą w ramię Maggie. Musiałyśmy uciekać, sama nie dałabym im rady - siadam na ziemi, krzywię się z bólu, spoglądam w niebo z nadzieją, że zobaczę spadający spadochron. A może nikt na mnie nie stawia?
- Hej, Magg, to chyba dla ciebie - słyszę głos nadchodzącej Zoe. - Trzymaj, jeśli nie dasz rady otworzyć, mów - uśmiecha się słabo, krzywi na widok mojej wielkiej, rozległej rany.
- Pudełko otworzę, nie jestem głupia - syczę przez zaciśnięte zęby, otwieram prezent. Widzę wodę utlenioną z karteczką. Karteczka? Co na niej napisał? Rozwijam ją.
Unikaj walk, nie daj się poniżać.
- Sapphire? To maść, od twojego mentora... - wydukuje, po czym podaje ją Gallantowi. - Zapewne chce, żebyśmy ją gdzieś wsmarowali.
- W dupie mam jego maść! - cedzi szatynka. Jest wyraźnie wkurzona, twarz ma czerwoną jak burak. Najwidoczniej wie, że to jej koniec, jednak nie może się z tym pogodzić. Jaka szkoda... - Ja chcę coś na te żebra. Tak nie mogę walczyć! Cholera jasna... - piszczy. Sądziłam, że jest dobrze wychowaną lalunią, z manierami. Jak widać, człowieka najlepiej poznaje się dopiero w takich sytuacjach.
- Ej, ty dostałaś prezent, a ja jeszcze nie! Ciesz się i z tego... - syczy sojusznik z Jedynki.
- Zamknij się, idioto, najwidoczniej mam większe szanse od ciebie!
- Teraz? Teraz jesteś spisana na śmierć, dziewczyno!
- A właśnie, że nie... Skąd możesz wiedzieć, czy na pewno złamałam żebra?
- Zobacz w jakim jesteś stanie!
- Wdrapujemy się na górę? Są tam wszystkie nasze zapasy... - zauważam niepewna siebie. Jednak musiałam przerwać tą niepotrzebną kłótnię... Jest naszą sojuszniczką i musimy o nią dbać. Chociaż dla innych nie liczy się taki stan rzeczy... Jednak Mike piorunuje mnie wzrokiem, po czym rozkazuje ściągnąć kilka plecaków. Ech. Zaczyna się wspinaczka. Stawiam nogi ostrożnie, stopień po stopniu, chwytam się ich. Czasami wydaje mi się, że zaraz spadnę, jednak w końcu docieram na sam szczyt. Wszystko jest rozwalone. Widzę kawałki niedojedzonego jedzenia, rozlaną wodę... I kilka plecaków z śpiworami. Przepakowuje rzeczy do kilku plecaków, następnie zrzucam je na sam dół. A potem? Potem powracam do nich.
- Coś zostało, wiesz, na górze? - dopytuje Zoe, włosy ma potargane, a na jej ramieniu widnieje rana. Opatrzyłabym ją, jednak nie znam się na tym...
- Jakaś broń... i kilka skrzyń. Ale nie ma tam nic potrzebnego... - stwierdzam. Chyba. Sojuszniczka puszcza mi oczko, uśmiecham się do niej, po czym zwracam spojrzenie na umęczoną Sapphire. Przechwytuje jej lekarstwo, chowam je do kieszeni, spoglądam na dżunglę. W oddali nadal słychać odgłosy wygłupiających się zwierząt... Ech.
- Hej, słuchajcie, nie chce was pośpieszać, ale nie możemy tu tak sterczeć. Weźcie ją za ramiona, rozbijmy obóz... - rzuca w końcu Clark. Też mam dość tego ciągłego stania i oglądania jej ohydnych ran. A i tak wiele takich ujrzę...
- To może ruszysz swoje szlachetne dupsko i pójdziesz poszukać odpowiedniego miejsca? Najlepiej z wodą obok... Darkness dotrzyma ci towarzystwa - odpowiada sarkastycznie Mike. Znowu mnie nie lubi. Na pewno. Ugh. Chyba muszę zabić jakiegoś trybuta, żeby cokolwiek tu ugrać... Mniejsza. Ściskam oba noże, po czym razem z sojuszniczką z Drugiego Dystryktu, zagłębiam się w puszczę. Nie rozmawiamy. Ja nadal widzę obraz zmęczonej Sapphire, jej twarz była wygięta w agonii. Ona musiała cierpieć, żebym ja mogła żyć. Ona nie miała szans, kiedy moje zostały zwiększone. Ona traciła, a ja zyskiwałam. Powinnam cieszyć się z swojego szczęścia, ale chyba zachowywałam się podle. Ale to Igrzyska. Musiałam.
- Spójrz - szepcze nagle sojusznika, wskazuje na coś ręką. I rzeczywiście, widzimy trybutów z Trzeciego Dystryktu. Rozmawiają i oglądają swoje zapasy. Na ramionach mają plecaki - musieli zabrać je z Rogu Obfitości. Jego tam widziałam, ale dziewczyna... Czyżby go wykorzystywała? Nie wiem. Przez te zamyślenia nie zauważam nawet, kiedy sojusznika puszcza się biegiem. Ruszam za nią. Przyśpieszam. Nożem bojowym rozcinam przeszkadzające mi gałęzie.
- Jack, biegnij! - wydziera się Anastasie, zaczynają uciekać, a my ich gonimy. Zoe jest szybka, ale ja jeszcze bardziej - drobna postura ułatwia mi bieganie i omijanie tych głupich przeszkód. Jednak dziewczyna z Trójki też posiada tą jakże ciekawą umiejętność...
Jednak trafiamy na otwarte pole. Chłopak wyciąga ostry szpikulec i rzuca się na mnie, Zoe zaczyna wspinać się na małe drzewo, na które uciekła Watts. W jednej chwili przygniata mnie do ziemi i próbuje zabić, jednak ja kopię go w czułe miejsce i odbieram kontrolę. Zaczynam lać go pięściami po twarzy, nie przejmuje się jego błaganiami o litość.
- Zamorduje cię! - wydzieram się na całe gardło, próbuje zatopić nóż w jego sercu, ale... Słyszę ostrzegawczy krzyk swojej sojuszniczki - jest jednak za późno, w moje ramię wbija się mała siekierka. Wyję z bólu, mrużę powieki. Mam mroczki przed oczami. Czuję, że zaraz zemdleję. Gdyby to był nóż... Ale nie! To siekiera, która cholernie boli. Sprawia niewyobrażalny ból. Wyciągam ją, rzucam gdzieś na grunt, próbuje wstać, pomaga mi w tym moja przyjaciółka. Wszędzie rozlegają się krzyki i odgłosy rzucania. Ktoś za nami biegnie, czuję to. A kto we mnie rzucił? Nie jestem tego pewna. Może Dystrykt Siódmy? Zoe w ogóle nie ucierpiała, a to ja jestem jego celem.
- Ogarnij się, Magg, musimy uciekać, słyszysz? - odległy wrzask sojuszniczki. Zostawiłam ją samą na trzy osoby, jeden z przeciwników musiał perfekcyjnie rzucać siekierami. - Musimy biec, szybko! - pomagam jej tak jak potrafię. Przyśpieszam kroku choć każde pociągnięcie ramieniem sprawia olbrzymi ból. Czyżby to był mój koniec? Nie. To nie może się tak skończyć. Nie tak łatwo. Nie drugiego dnia... Nie mogę przynieść hańby Czwórce. Jak mówił Oscar. Jestem chytra, sprytna. Wykorzystam to. I wygram. Lub on. Tak. Więc zaciskam zęby i walczę. O swoje życie. I jego. Bo każdy płomyk jest ważny, pozostało nas siedemnastu... Tylu przeżyło Rzeź. Tylu ominęło naszsego ataku. Tylu znalazło szczęście. Coś dziwnego, co nie pozwoliło im jeszcze zginąć. A ja nie mogę tego stracić. Bo los postanowił mi darować... A ja szansy nie zmarnuje. Czas pokonać przeszkody. Walczyć z samą sobą. Z słabą Maggie.
Nie zauważam nawet kiedy znajdujemy się przy Rogu Obfitości. Sapphire nadal leży na ziemi, już opatrzona, ale ledwo dychająca.
- Co się stało? Kto was zaatakował? - Gallant patrzy na nas niezrozumiałym wzrokiem. W oczach każdego z nich kryje się właśnie ta nutka... Każde z nich chce informacji. Przydatnych informacji. Każdy chce wiedzieć, co stało się ich sojuszniczce. Znajduje się w centrum uwagi - nie chcę tego, nie chcę publiczności, gdy jestem osłabiona.
- Goniliśmy Dystrykt Trzeci, mają sojusz - zaczyna Zoe, wyraźnie zdyszana, zmęczona długim biegiem. - Ale to nie oni ją pokiereszowali. Walczyliśmy z nimi, prawie zabiłam tą Anastasie... - bierze wielki haust powietrza, kontynuuje. - Jednak pojawiła się dziewczyna z Ósmego Dystryktu, rzuciła siekierą w ramię Maggie. Musiałyśmy uciekać, sama nie dałabym im rady - siadam na ziemi, krzywię się z bólu, spoglądam w niebo z nadzieją, że zobaczę spadający spadochron. A może nikt na mnie nie stawia?
- Hej, Magg, to chyba dla ciebie - słyszę głos nadchodzącej Zoe. - Trzymaj, jeśli nie dasz rady otworzyć, mów - uśmiecha się słabo, krzywi na widok mojej wielkiej, rozległej rany.
- Pudełko otworzę, nie jestem głupia - syczę przez zaciśnięte zęby, otwieram prezent. Widzę wodę utlenioną z karteczką. Karteczka? Co na niej napisał? Rozwijam ją.
Unikaj walk, nie daj się poniżać.
~~ Oscar
- Podacie bandaże? Powinny być w tym plecaku - wskazuje na mały plecak, do którego spakowałam dwie apteczki. Już po chwili na moich kolanach jest bandaż, a ja proszę Kyle'a o pomoc w oczyszczeniu rany. Kiedy wszystko jest gotowe, a krwawienie ustaje, uśmiecham się do niego słabo. Dawno nie rozmawialiśmy, właściwie od początku jego zgłoszenia się oszczędzaliśmy rozmowy do zwykłych pogawędek na temat Igrzysk. Nasza przyjaźń padła.
- Jak się czujesz? - zaczyna rozmowę. Spoglądam na niego, po czym wybucham histerycznym śmiechem.
- A jak myślisz, co? - parskam. - A tak na serio... Jest lepiej... - przez chwilę milczymy, jednak postanawiam to przerwać. - Co myślisz o Sapphire? Przeżyje? - te słowa wypowiadam przyciszonym głosem. Nie chce, by ktokolwiek mnie usłyszał.
- Wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać... - odpowiada Kyle. I ma racje. Ja chcę wyłudzić od niego cenne informacje: czemu postanowił zgłosić się na trybuta?
- Powiedz. - zaciskam zęby, w nadziei, że jednak mi o tym opowie. - Proszę. Ja nie chcę żyć w cholernej niepewności, sam widzisz, prawie mnie zabili. Nie mogę zginąć bez odpowiedzi... - krzywię się, spoglądam na niego błagalnie.
- Maggie, dopóki żyję, nic ci nie grozi - A co mi się przed chwilą stało? Sama sobie to zrobiłam? Nie. Cholera. - Jeszcze nie czas. Jeszcze nie teraz. Wybacz... - wstaje i odchodzi. Tak bardzo brakuje mi naszych długich pogawędek o wszystkim i o niczym. Tutaj mogę zginąć, już nigdy go nie zobaczyć i nie posiąść prawdy. Celu. Byłam ambitna. Bardzo. Przysięgłam sobie, że będę walczyć. I będę. Znajdę sposób. Znajdę sposób na zdobycie tego czego pragnę. Czas zwyciężyć, prawda?
- Dobra - odbijam się od piramidy, uśmiecham chytrze, zwracam do sojuszników. - Czas iść, czyż nie? Chyba nie boicie się robali? - parskam śmiechem, przerzucam nóż w ręku. Sojusznicy chwytają umęczoną Sapphire, zakładam jeden plecak, a następnie zagłębiam się w las. Idę przodem, co jakiś czas rozglądam się po otoczeniu.
- Hej, tutaj możemy się zatrzymać - mówię, gdy widzę pole otoczone drzewami, zdobi je ściółka leśna. Jest całkiem wygodnie, można rozpalić ognisko i obserwować całe otaczające nas pole. - Mamy jakiś namiot? - pytam, w tej samej chwili słyszę dziecięcy krzyk i wystrzał armatni. Gdzieś niedaleko. Spoglądam na twarze zdziwionych sojuszników. - Zajmę się tym - mówię na koniec, ruszam w stronę odgłosu. Docieram tam już po chwili, słyszę głos chłopaczka z Szóstki. Nie poradził sobie na pokazie, jego totalnym przeciwieństwem była siostrzyczka, która otrzymała aż siedem punktów. Chowam się w krzaku, spoglądam na niego. On... W ręku trzyma oszczep, którym coś dźga. I mówi.
- Dostałaś siedem punktów... - co jakiś czas łapie oddech. - A ja... Tylko trzy... - potworny odgłos wbijania ostrza w serce. A może symfonia? - Byłaś zagrożeniem, nie zabiłaś mnie, musisz cierpieć. Mogłabyś przeżyć sama w dziczy, ale okazałaś się być głupia... Ja postanowiłem ułatwić ci śmierć... Śmierć, która i tak by nadeszła. Zginęłaś, a ja żyje - wybucha histerycznym śmiechem. Dopiero teraz orientuje się, że on zadźgał swoją siostrę. Swoją małą, niczemu winną siostrę. Ona... Ona umarła. Zabił ją. On jest chory. Jasna cholera. Te Igrzyska... Są cholernie dziwne. To wszystko jest dziwne.
- Koniec cyrku - stanowczy głos Gallanta przeszywa powietrze. Następnie dzieciak ląduje z włócznią w brzuchu. Wystrzał armatni obwieszcza śmierć kolejnego osobnika. - Co do jasnej cholery... - urywa widząc zmasakrowane dziecko. - Czy on... - nie dokańcza, nie pozwalam mu, kiwam głową.
- Zaszlachtował ją - stwierdzam. Zostało nas piętnastu. Tylko piętnastu.
Powoli wracamy do obozowiska. Przed moimi oczami nadal widnieje widok martwego chłopca - nagle cała pewność uciekła, rozpuściła się w powietrzu. Nie miałam jej. Straciłam wszystko,c o potrzebne na tej cholernej arenie. Chciałam tylko wrócić do domu, nie przeżywać koszmaru... Ale teraz to niemożliwe. Nawet jeśli wygram... On będzie nawiedzać moje sny. Moją głowę. Będzie krzyczeć.
- Kogo zabiliście? - odzywa się zadowolony Mike. W ręku trzyma oszczep, a jego policzek zdobi ohydna szrama - zapewne po tomahawku Siódemki. Tak właściwie... Gdzie on się podziewa?
- Szóstka - odpowiadam krótko, zwięźle i na temat. - Lepiej rozbijmy obozowisko, nie traćmy czasu... - wzdycham, wszyscy wykonują moją sugestię. Wszyscy oprócz Sapphire, która stęka z bólu i przymyka powieki. Postanawiam do niej podejść, porozmawiać. Sama nie wiem skąd taka nagła zmiana. Wydaje się być ciekawa...
- Sapphire? - pytam, spoglądam w jej oczy. Widzę te z symulacji... Przerażające oczy. Strzała lecąca w moim kierunku. Strach i niemoc. Taka teraz była. Silna zawodniczka zamieniła się w kogoś bez szans. Bo ona ledwo chodzi! A co dopiero walczyć... Najwidoczniej na liście śmierci widnieje jej nazwisko. Jeszcze trochę i odejdzie. Albo ktoś ją do tego zmusi. Jednak nie czas na rozmyślanie... Przyszłam tu w określonym celu. - Mam pytanie... - zaczynam niepewnie. Szatynka uśmiecha się nieznacznie, opiera głowę o mosiężne drzewo. Po co ono tu rośnie? Żeby przypominać nam o świecie poza areną? Najwidoczniej. - Czy ty... Chciałaś trafić na Igrzyska? - tylko tyle. Od takich bezpośrednich pytań zaczynam rozmowy. Może dlatego nie mam zbyt wielu przyjaciół? Może dlatego ludzie mnie nie lubią? Nie wiem.
- Chciałam - odpowiada, a mnie to... cóż... lekko boli? Każdy "zawodowiec" musi być taki sam? Myślałam, że Kyle jest taki sam jak ja, ale... myliłam się. Pomyliłam się i nigdy tego nie powtórzę. Bo nie będę miała okazji... - Ale nie teraz. Wylosowali mnie, żadna dziewczyna nie zgłosiła się na trybuta... - wzdycha, w jej głosie słyszę rozczarowanie. Oczy lekko szkliste, usta wygięte w wyrazach smutku. Nie wiem czemu, ale robi mi się jej szkoda... To moja kolejna wada. Współczucie... Odgarniam tylko kosmyk włosów, po czym wypowiadam najśmieszniejsze słowo na świecie.
- Czemu? - Widzę, że nie chce odpowiadać. Jednak zbiera w sobie odwagę i zaczyna... Ona się przede mną otwiera. Przed zupełnie obcą osobą - którą powinna zabić. Ale ona na to nie patrzy... Ona chce podzielić się ze mną swoją największą tajemnicą. Tak to przynajmniej wygląda.
- W Dystrykcie Pierwszym wszystko jest inne - wzdycha, pije łyk wody. - Wielkie budynki, wytapetowane blondyny... Sama taka byłam. Do czasu, gdy bandyci napadli na sklep z biżuterią, prowadzony przez moją matkę. Zabili ją - lekko łka. Widzę, że nie chce okazywać żadnych uczuć - przed kamerami, obserwuje ją wiele ludzi, którzy wcale nie są proszeni. Ścisza tylko głos. - Tam to bardzo częste przypadki... Ale... Ja nie miałam ojca, matka zaszła z nim w ciąże, gdy miała siedemnaście lat, zwykły wypadek. A on zgłosił się na Igrzyska, umarł w finale... - westchnęła głośno, po czym kontynuowała swoją smutną aczkolwiek ciekawą rozmowę. - Tam plotki roznoszą się bardzo szybko... Wszyscy zaczęli mnie wyszydzać. Tylko Derek był inny.
- Kim był Derek? - przerywam jej? Wiem, że chciała dokończyć, ale po prostu musiałam się wtrącić. Nagle postać Sapphire przybrała na barwach. Robi mi się jej szkoda... Współczucie. Czasami należy je okazywać.
- Mój... przyjaciel, jeśli mogę go tak nazwać. Jest wiele starszy. - zawiesza. - Jedyna osoba, która mnie wspierała. Nie pozwoliła odejść, odebrać sobie życia. I... Prosił bym nigdy nikomu tego nie mówiła, ale... - urwała, dodając akcji napięcia. - Ale był mentorem Arona Richardsona - te słowa mnie szokują. Patrzę się na nią z rozwartymi oczyma, usta mam lekko rozchylone. Jej mentor znał mojego ojca? Czyli wszyscy wiedzą, a ja nie? Wychodzi na to, że jednak jestem najbardziej oszukiwana. Co jest prawdą, a co kłamstwem? jak to odróżnić? Czy moje życie ma w sobie jakąkolwiek nutę prawdy? Czemu nikt mi nic nie powiedział? Dowiaduje się tego od zupełnie obcej dziewczyny...
- Co stało się z moim ojcem? - syczę przez zaciśnięte zęby, dziewczyna nie jest zdziwiona stanem rzeczy. Najwidoczniej wiedziała, że słynny zwycięzca Pierwszego Ćwierćwiecza Poskromienia to mój ojczulek. Bo nie wiem tego jedynie ja.
- Maggie... - chce coś powiedzieć, ale przerywa nam stanowczy głos Mike'a. Ściemnia się. Czas spać.
- Jutro pogadamy - rzucam tylko, wchodzę do namiotu i wygodnie się układam. Wartę bierze Kyle z Gallantem. Ja i reszta zagłębiamy się w sen. Niekończący się sen.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdziału nie było bardzo długo! Ale nareszcie jest, pisałem go tyle czasu. Dowiedziałem się, co znaczy TAK BARDZO NAPRAWDĘ nie mieć czasu. Zero na pisanie rozdziału. Zero. Mam nadzieje, że się spodoba, nie jest długi, ale zawsze to coś, nie? :D
Co myślicie o wydarzeniu na piramidzie, rozmowie Sapphire z Maggie? :D
Następny rozdział? Pewnie po wystawieniu ocen, wiecie, poprawy.
- Powiedz. - zaciskam zęby, w nadziei, że jednak mi o tym opowie. - Proszę. Ja nie chcę żyć w cholernej niepewności, sam widzisz, prawie mnie zabili. Nie mogę zginąć bez odpowiedzi... - krzywię się, spoglądam na niego błagalnie.
- Maggie, dopóki żyję, nic ci nie grozi - A co mi się przed chwilą stało? Sama sobie to zrobiłam? Nie. Cholera. - Jeszcze nie czas. Jeszcze nie teraz. Wybacz... - wstaje i odchodzi. Tak bardzo brakuje mi naszych długich pogawędek o wszystkim i o niczym. Tutaj mogę zginąć, już nigdy go nie zobaczyć i nie posiąść prawdy. Celu. Byłam ambitna. Bardzo. Przysięgłam sobie, że będę walczyć. I będę. Znajdę sposób. Znajdę sposób na zdobycie tego czego pragnę. Czas zwyciężyć, prawda?
- Dobra - odbijam się od piramidy, uśmiecham chytrze, zwracam do sojuszników. - Czas iść, czyż nie? Chyba nie boicie się robali? - parskam śmiechem, przerzucam nóż w ręku. Sojusznicy chwytają umęczoną Sapphire, zakładam jeden plecak, a następnie zagłębiam się w las. Idę przodem, co jakiś czas rozglądam się po otoczeniu.
- Hej, tutaj możemy się zatrzymać - mówię, gdy widzę pole otoczone drzewami, zdobi je ściółka leśna. Jest całkiem wygodnie, można rozpalić ognisko i obserwować całe otaczające nas pole. - Mamy jakiś namiot? - pytam, w tej samej chwili słyszę dziecięcy krzyk i wystrzał armatni. Gdzieś niedaleko. Spoglądam na twarze zdziwionych sojuszników. - Zajmę się tym - mówię na koniec, ruszam w stronę odgłosu. Docieram tam już po chwili, słyszę głos chłopaczka z Szóstki. Nie poradził sobie na pokazie, jego totalnym przeciwieństwem była siostrzyczka, która otrzymała aż siedem punktów. Chowam się w krzaku, spoglądam na niego. On... W ręku trzyma oszczep, którym coś dźga. I mówi.
- Dostałaś siedem punktów... - co jakiś czas łapie oddech. - A ja... Tylko trzy... - potworny odgłos wbijania ostrza w serce. A może symfonia? - Byłaś zagrożeniem, nie zabiłaś mnie, musisz cierpieć. Mogłabyś przeżyć sama w dziczy, ale okazałaś się być głupia... Ja postanowiłem ułatwić ci śmierć... Śmierć, która i tak by nadeszła. Zginęłaś, a ja żyje - wybucha histerycznym śmiechem. Dopiero teraz orientuje się, że on zadźgał swoją siostrę. Swoją małą, niczemu winną siostrę. Ona... Ona umarła. Zabił ją. On jest chory. Jasna cholera. Te Igrzyska... Są cholernie dziwne. To wszystko jest dziwne.
- Koniec cyrku - stanowczy głos Gallanta przeszywa powietrze. Następnie dzieciak ląduje z włócznią w brzuchu. Wystrzał armatni obwieszcza śmierć kolejnego osobnika. - Co do jasnej cholery... - urywa widząc zmasakrowane dziecko. - Czy on... - nie dokańcza, nie pozwalam mu, kiwam głową.
- Zaszlachtował ją - stwierdzam. Zostało nas piętnastu. Tylko piętnastu.
Powoli wracamy do obozowiska. Przed moimi oczami nadal widnieje widok martwego chłopca - nagle cała pewność uciekła, rozpuściła się w powietrzu. Nie miałam jej. Straciłam wszystko,c o potrzebne na tej cholernej arenie. Chciałam tylko wrócić do domu, nie przeżywać koszmaru... Ale teraz to niemożliwe. Nawet jeśli wygram... On będzie nawiedzać moje sny. Moją głowę. Będzie krzyczeć.
- Kogo zabiliście? - odzywa się zadowolony Mike. W ręku trzyma oszczep, a jego policzek zdobi ohydna szrama - zapewne po tomahawku Siódemki. Tak właściwie... Gdzie on się podziewa?
- Szóstka - odpowiadam krótko, zwięźle i na temat. - Lepiej rozbijmy obozowisko, nie traćmy czasu... - wzdycham, wszyscy wykonują moją sugestię. Wszyscy oprócz Sapphire, która stęka z bólu i przymyka powieki. Postanawiam do niej podejść, porozmawiać. Sama nie wiem skąd taka nagła zmiana. Wydaje się być ciekawa...
- Sapphire? - pytam, spoglądam w jej oczy. Widzę te z symulacji... Przerażające oczy. Strzała lecąca w moim kierunku. Strach i niemoc. Taka teraz była. Silna zawodniczka zamieniła się w kogoś bez szans. Bo ona ledwo chodzi! A co dopiero walczyć... Najwidoczniej na liście śmierci widnieje jej nazwisko. Jeszcze trochę i odejdzie. Albo ktoś ją do tego zmusi. Jednak nie czas na rozmyślanie... Przyszłam tu w określonym celu. - Mam pytanie... - zaczynam niepewnie. Szatynka uśmiecha się nieznacznie, opiera głowę o mosiężne drzewo. Po co ono tu rośnie? Żeby przypominać nam o świecie poza areną? Najwidoczniej. - Czy ty... Chciałaś trafić na Igrzyska? - tylko tyle. Od takich bezpośrednich pytań zaczynam rozmowy. Może dlatego nie mam zbyt wielu przyjaciół? Może dlatego ludzie mnie nie lubią? Nie wiem.
- Chciałam - odpowiada, a mnie to... cóż... lekko boli? Każdy "zawodowiec" musi być taki sam? Myślałam, że Kyle jest taki sam jak ja, ale... myliłam się. Pomyliłam się i nigdy tego nie powtórzę. Bo nie będę miała okazji... - Ale nie teraz. Wylosowali mnie, żadna dziewczyna nie zgłosiła się na trybuta... - wzdycha, w jej głosie słyszę rozczarowanie. Oczy lekko szkliste, usta wygięte w wyrazach smutku. Nie wiem czemu, ale robi mi się jej szkoda... To moja kolejna wada. Współczucie... Odgarniam tylko kosmyk włosów, po czym wypowiadam najśmieszniejsze słowo na świecie.
- Czemu? - Widzę, że nie chce odpowiadać. Jednak zbiera w sobie odwagę i zaczyna... Ona się przede mną otwiera. Przed zupełnie obcą osobą - którą powinna zabić. Ale ona na to nie patrzy... Ona chce podzielić się ze mną swoją największą tajemnicą. Tak to przynajmniej wygląda.
- W Dystrykcie Pierwszym wszystko jest inne - wzdycha, pije łyk wody. - Wielkie budynki, wytapetowane blondyny... Sama taka byłam. Do czasu, gdy bandyci napadli na sklep z biżuterią, prowadzony przez moją matkę. Zabili ją - lekko łka. Widzę, że nie chce okazywać żadnych uczuć - przed kamerami, obserwuje ją wiele ludzi, którzy wcale nie są proszeni. Ścisza tylko głos. - Tam to bardzo częste przypadki... Ale... Ja nie miałam ojca, matka zaszła z nim w ciąże, gdy miała siedemnaście lat, zwykły wypadek. A on zgłosił się na Igrzyska, umarł w finale... - westchnęła głośno, po czym kontynuowała swoją smutną aczkolwiek ciekawą rozmowę. - Tam plotki roznoszą się bardzo szybko... Wszyscy zaczęli mnie wyszydzać. Tylko Derek był inny.
- Kim był Derek? - przerywam jej? Wiem, że chciała dokończyć, ale po prostu musiałam się wtrącić. Nagle postać Sapphire przybrała na barwach. Robi mi się jej szkoda... Współczucie. Czasami należy je okazywać.
- Mój... przyjaciel, jeśli mogę go tak nazwać. Jest wiele starszy. - zawiesza. - Jedyna osoba, która mnie wspierała. Nie pozwoliła odejść, odebrać sobie życia. I... Prosił bym nigdy nikomu tego nie mówiła, ale... - urwała, dodając akcji napięcia. - Ale był mentorem Arona Richardsona - te słowa mnie szokują. Patrzę się na nią z rozwartymi oczyma, usta mam lekko rozchylone. Jej mentor znał mojego ojca? Czyli wszyscy wiedzą, a ja nie? Wychodzi na to, że jednak jestem najbardziej oszukiwana. Co jest prawdą, a co kłamstwem? jak to odróżnić? Czy moje życie ma w sobie jakąkolwiek nutę prawdy? Czemu nikt mi nic nie powiedział? Dowiaduje się tego od zupełnie obcej dziewczyny...
- Co stało się z moim ojcem? - syczę przez zaciśnięte zęby, dziewczyna nie jest zdziwiona stanem rzeczy. Najwidoczniej wiedziała, że słynny zwycięzca Pierwszego Ćwierćwiecza Poskromienia to mój ojczulek. Bo nie wiem tego jedynie ja.
- Maggie... - chce coś powiedzieć, ale przerywa nam stanowczy głos Mike'a. Ściemnia się. Czas spać.
- Jutro pogadamy - rzucam tylko, wchodzę do namiotu i wygodnie się układam. Wartę bierze Kyle z Gallantem. Ja i reszta zagłębiamy się w sen. Niekończący się sen.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdziału nie było bardzo długo! Ale nareszcie jest, pisałem go tyle czasu. Dowiedziałem się, co znaczy TAK BARDZO NAPRAWDĘ nie mieć czasu. Zero na pisanie rozdziału. Zero. Mam nadzieje, że się spodoba, nie jest długi, ale zawsze to coś, nie? :D
Co myślicie o wydarzeniu na piramidzie, rozmowie Sapphire z Maggie? :D
Następny rozdział? Pewnie po wystawieniu ocen, wiecie, poprawy.
Denerwuje mnie już zachowanie Kyle'a. Może wreszcie zdobyć się na odwagę i jej powiedzieć prawdę! Szkoda mi również Sapphire. Życie w jedynce nie było dla niej kolorowe. I do tego jest na skraju śmierci. Ona jedyna może powiedzieć jej, co stało się z Aronem. Cieszę się, że Derek dał jej nadzieję i nie pozwolił jej popełnić samobójstwa. Skoro była wyszydzana wiadomo, dlaczego nikt się nie zgłosił za nią. Jednym słowem szkoda dziewczyny.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
Poprawy są najważniejsze. Trzeba jakoś zdać :D
Życzę Ci bardzo dużo weny!
Pozdrawiam Lex May
Dzięki! :D
UsuńPo pierwsze na rozdział to ty sb jeszcze poczekasz...
OdpowiedzUsuńA teraz właściwa część. Od razu mówie, że dzisiaj krótko, bo wróciłam z wycieczki i jestem troche zmęczona.
Rozdział ciekawy jak zawsze, no i w końcu jakaś normalna długość. Mega mi się podobała ta wzmianka o ojcu Maggie. Muszę poznać całą tajemnicę. A no i oczywiście jestem taka genialna, że wiem czm Kyle zgłosił sie na igrzyska... Mam tylko nadzieje, że moja teoria nie jest błędna...
Kurdeeee Finnick!!!!! Shippuje Maggie i Kyle'a, ale to oczywiste, że nie będą razem, bo albo ona umrze, albo on umrze, a ona wygra, albo oboje umrą. Nienawidze igrzysk -_-.
Dobra. Wystarczy ci tyle. Może następnym razem naskrobie więcej.
Paaaa:
Gabrysia M.
Łeeheh.
UsuńRozdział ma być.
Ej, może i by byli razem, ale dziwnie byłoby napisać scenę miłosną z perspektywy lasi. XD
Jaka teoria? XD
DRUGA!!! ZAKLEPUJE MIEJSCE I WRACAM JUTRO.
OdpowiedzUsuńTaa, wracasz jutro XD
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJutro wrócę, przypomnij się jakby co!
OdpowiedzUsuńEj miałeś się upomnieć bym nie zapomniała wrócić.
UsuńA teraz nie wiem co chciałam napisać.
Czyli wychodzi na to, że to jednak twoja wina.
Ogólnie rozdział mega fajny, nawet mi się przypomniało co knujesz dla
jednej z tych pań xD xD
Bosz ten blog jest świetny!
Pozdrawiam
PaKi
ps. nie bij, że tak krótko
po pierwsze kobiet się nie boje
po drugie wybacz nie mam weny na komentarz
Kobiet się nie bije? XD
UsuńDzięki! :D
Super rozdział, teraz się tyle dzieje!
OdpowiedzUsuńOgólnie te igrzyska są trochę patologiczne XD
brat zabija siostrę o co tu chodzi.
Oh biedna Sapphire, ale cóż to igrzyska kiedyś trzeba umrzeć :/
jeju o co chodzi z ojcem Maggie, czemu nikto jej tego nie może powiedzieć..
czekam na następny!
Wowwow!
OdpowiedzUsuńKyle, mógłbyś wreszcie się ogarnąć i nam powiedzieć, o co ci chodzi, a nie :\
A tu jakaś patola z tym rodzeństwem i nie wiadomo, o co chodzi XD
No i wiesz co? Przez Ciebie teraz nie chcę, żeby Sapphire umierała, bo mi jej szkoda :\\
I co jest z tym jej głupim ojcem? XD
Czy wszyscy muszą mnie tak irytować tym swoim milczeniem?! XD
No zaczęliby wreszcie gadać! ;-;
No okok, już przestaję narzekać i lecę dalej! :D