środa, 6 maja 2015

Rozdział 8

Obudzono mnie z samego rana. Otwierając oczy, zauważyłam pochylających się ludzi - stanowiących moją ekipę przygotowawczą. Spiorunowałam ich wzrokiem, nienawidziłam tego niepotrzebnego skrzeku. Choć muszę przyznać, że aż tak mi nie przeszkadzali, przynajmniej miałam na kogo ponarzekać.
Ale teraz najważniejsza jest arena. Pułapka, która zbliża się niebłagalnie. Z każdą chwilą jest coraz gorzej. Coraz więcej bólu odwiedza moją głowę. To wszystko odbiera mi skrzydła, nie pozwala wstać. Krwawię. Strużki krwi wypadają z mojego serca. Powoli. Czuję się tak jakbym miała paść, umrzeć, odejść.
- Nasza trybutka otworzyła oczka! - skrzeczy Mascara. Kobieta zmieniła swój styl, teraz jest ogolona na łyso, a jej skórę zdobią tatuaże z tygrysami. Sama jej sukienka jest zrobiona z właśnie tego materiału.
- Otworzyłam, wielkie mi co - rzucam, parskając śmiechem. Nie żeby mnie to śmieszyło... Po prostu zebrało mi się na pocieszanie ludzi. Cóż, należy im się. W końcu za chwilę ich podopieczna trafi na arenę, z której może nie wrócić. Bo są dużo silniejsi zawodnicy, którzy pragną wrócić do domu jeszcze mocniej. Bo ja wszystkie chęci powoli tracę. Bo dowiedziałam się tajemnicy. Nie mam po co wracać. Do Erny, która się zapewne załamie? Bo stracę wszystkie chęci? Ugh! Wszystko jest takie skomplikowane, trudne... Musiałabym to przemyśleć. Szkoda tylko, że zdaję sobie z tego sprawę w takiej chwili. Za kilka godzin idę na Igrzyska. Igrzyska, które chcą mnie zniszczyć. Zbliżają się niebłagalnie.
Ekipa Przygotowawcza zauważa moje zamyślenie i postanawia mnie opuścić. W głębi duszy im dziękuje. Przyda mi się chwila samotności. Chwila, w której mogę wszystko spokojnie przemyśleć. Bo każdy czasem musi taką czynność wykonać.
- Niedługo wrócimy - uśmiechają się na pożegnanie. Wymuszam podobny, po czym załatwiam wszystkie najpotrzebniejsze sprawy. Ugh, nie mogę przestać myśleć o igrzyskach i mojej rodzinie. Dzięki, Kapitolu, że musieliście mi o tym powiedzieć w takiej chwili. Niedługo mam walczyć na arenie, a nie martwić się swoimi problemami z prawdziwego świata. Bo arena nie jest prawdziwa. Tak przynajmniej staramy się sobie wmówić.
Kiedy jestem przygotowana, wzdycham z ulgą wyczuwalną w wykonanym geście. Wbijam wzrok w sufit, patrzę się tak przez chwilę, gdy do pomieszczenia wchodzi mój mentor. Świetnie, zero odpoczynku. Dopiero co musiałam znosić towarzystwo tych dziwnych ludzi, a teraz on...
- Darkness? Musimy pogadać? - mówi głosem, który tak bardzo do niego nie pasuje. Cholernie. Już mam coś powiedzieć, gdy ten siada na łóżku i patrzy na mnie z bólem w oczach. Od kiedy on się tak zachowuje? Może coś w nim pękło? Może chce porozmawiać o mojej taktyce? Och, na pewno nie. Na pewno nadal życzy mi śmierci. To tylko gierka, myśli, że się na to nabiorę! Dupek.
- Mów - syczę przez zaciśnięte zęby. Wrzucam w to tyle jadu, ile tylko potrafię. Muszę. Muszę. Kolejne słowo, które dochodzi do łańcuszka innych.
- Znałem twoją matkę - stwierdza już na samym początku. Coś we mnie pęka, kręcę tylko głową, po czym spuszczam wzrok. Jakbym o tym nie wiedziała. Przecież oglądałam jej Igrzyska, wiem, że to właśnie on pomógł ją zabić. Razem z tym popapranym braciszkiem mojego ojca. Patologia. - Była naprawdę dobrą zawodniczką. Często się z nią nie rozumiałem, ale szanowałem... Często wkurzałem, że zawsze trafiała w kłopoty, wychodziła z nich z poważnymi ranami - na moją twarz wkrada się nieznaczny uśmiech. W głębi duszy liczę, że ze mną tak źle nie będzie. Nadzieja wita w moim sercu, ten wielki płomień wściekłości gaśnie. - Była naprawdę wspaniałą osobą, moją przyjaciółką... Wszystkie moje koszmary związane z Igrzyskami... Ona w nich występowała. Była cała w krwi, tak samo i Carmen, która... Och, na pewno jej nie znasz - machnął lekko ręką. - Ale mam dla ciebie radę - spojrzałam mu prosto w oczy, odezwałam się po chwili milczenia.
- Jaką? - najgłupsze pytanie jakie mogłam mu zadać. Ale chyba mogę, w końcu zaraz trafię na Głodowe Igrzyska.
- Może nie jesteś silna, ale jesteś przebiegła... Bardzo przebiegła - stwierdza z chytrym uśmieszkiem wykrzywiającym jego twarz. - Pamiętaj, nie da się zamienić w innego człowieka, ale można się nim poczuć. Wtedy otrzymasz najpiękniejsza rzecz na świecie: zrozumienie. Zrozumienie jest czymś ważnym, czymś, o czym każdy marzy. Myślę, że mnie rozumiesz... Jak nie, na pewno zrozumiesz na arenie.
- Dzięki, Oscar - mówię ciepło, uśmiechając się. Mężczyzna wychodzi, a ja zostaje sama, pogrążona w swoich myślach. Ta rozmowa sprawiła, że nieco oddycham z ulgą. Przynajmniej wiem jacy oni byli. Jestem do nich podobna. Chyba. Oni nie byli bezwględnymi zawodowcami, prawda? Nie byli tacy jak Mike? Chyba, że tak. A ja po prostu do nich nie pasuje.
***
Dłubię w sałatce, którą podstawili mi pod nos awoksi, ludzie, słudzy Kapitolu. Na głowy pozakładano im jakieś dziwne siatki, nie mogłam spojrzeć w ich oczu. Ciekawi mnie skąd oni pochodzą. Z zupełnie innego kraju? Właściwie co jest za murami? Jaki rozchodzi się świat? Czy jest tam cywilizacja? Czy Snow ma z nimi jakieś sojusze? Wiem, że kiedyś istniało wiele państw. Ale co się z nimi stało? Wojny na pewno wszystkiego nie zniszczyły! Jakim cudem my ocaleliśmy?
Kręcę tylko głową. Nie mogę o tym myśleć, kiedy szykuje się na arenę. Muszę pożegnać się z kilkoma osobami, a poza tym odwiedzić swoich sojuszników z Dystryktu Drugiego. Chcą omówić jakąś taktykę, którą zastosujemy przy Rogu Obfitości. To całkiem dobry pomysł, musimy jakiś mieć. W końcu te stworzone na Sali Treningowej nie były zbyt dobre... Właściwie nie można nazywać ich pomysłami.
Dokańczam posiłek, po czym spoglądam na trójkę dziwolągów. Na moją twarz wkrada się nieznaczny uśmiech, który posyłam im na rozweselenie. W ich oczach widać dziwny smutek. Nie cieszą się, że ich trybutka trafi na arenę? Nie powinni być tacy jak inni Kapitolińczycy?
- Hej, obiecuję, że postaram się wrócić - klepię ich po ramionach. Odgarniają moje blond włosy za ucho, po czym zatapiają swoje spojrzenie w moje oczy. Widać w nich łzy, łzy smutku. - Nie płaczcie. Będę walczyć. Będę o was pamiętać.
- Obiecujesz? - pytają równocześnie. Ten ich trik jest całkiem zabawny... Będzie mi ich brakować. Pytają się mnie, czy mogę im to obiecać. Nie mogę. Ale to zrobię. 
- Obiecuję. - rzucam pogodnie. Następnie odwracam się w stronę Kyle'a, wyraźnie poddenerwowanego. Chłopak właśnie żegnał się z Sabriną. Zapomniałam o niej. W każdym razie... Będę miała na nią jeszcze czas. Bo muszę się z nią pogodzić. Muszę. Co jeśli nie wrócę? Co jeśli popadnie w depresję, bo kilka dni przed moją śmiercią, kłóciła się ze mną? Więcej nie będę wymieniać. 
Spoglądam na blondyna, który przywołuje na twarz uśmiech, wzdycha i rusza w stronę drzwi. A ja idę za nim. Kiedy tylko wychodzimy z pomieszczenia, zaczynamy rozmawiać.
- Kyle... Tyle rzeczy chciałabym ci powiedzieć - zaczynam. Do moich oczu napływają łzy, nie chcę go tracić. Był moim najlepszym przyjacielem, a tera mogę go stracić. Pomyłka... Ja na pewno go stracę. To jest tak cholernie pewne. 
- Maggie, ja chcę cię przeprosić - ucisza mnie gestem ręki. Najwidoczniej chce mi powiedzieć coś ważnego. Coś, co może wprowadzić diametralne zmiany. Minimalne, ale diametralne. - Chcę, żebyś wiedziała, że przepraszam. Przepraszam, że się zgłosiłem. Ja chciałbym ci wszystko wyjaśnić, ale nie mogę. Nie mogę.
O co mu chodzi? Dlaczego nie może? To mu zaszkodzi? Na pewno nie! To tchórz! Zwykły tchórz, któremu nie mogę ufać! Nienawidzę go! Jak ja go cholernie nienawidzę! Zawsze mnie wkurza! Zawsze! A może ty za często się denerwujesz... może wszystko wyolbrzymiasz? NIE.
- Myślałam, że przynajmniej raz będziesz moim przyjacielem. Pomyliłam się. - do moich oczu napływają łzy. Zaciskam ręce w pięści, po czym staram się spiorunować go spojrzeniem. Kręcę z niedowierzaniem głową. To boli. Mój najlepszy przyjaciel oszukiwał mnie w żywe oczy. Myślałam, że chociaż jemu mogę ufać.
***
- Jesteście - wzrusza ramionami Mike Walker, trybut z Drugiego Dystryktu. - No cóż, gdybyście nie przyszli musiałbym was wywalić z sojuszu. Ale jesteście. Teraz czekamy tylko na Sapphire... Gallant, właściwie, gdzie ona jest? - zwraca się chłopak do wysokiego szatyna z Jedynki. Ten przewraca oczami i spogląda w stronę drzwi, które właśnie się otwierają. Wchodzi nasza piękna Sapphire White, trybutka z Pierwszego Dystryktu! Rzygać mi się chcę na widok jej wymalowanej twarzyczki, jej seksownego ciała. W głębi duszy żałuję, że nie urodziłam się w Jedynce. Może byłabym taka urodziwa jak ona? Och, zapomniałam, przecież mój ojczulek stamtąd pochodził.
- Przyszła nasza gwiazdeczka, zaczynamy - mruczy Zoe, a panna White piorunuje ją wzrokiem. Coś czuję, że one się nie polubią. Może któraś z nich zamorduje się podczas snu? Mam cichą nadzieje, że zrobi to właśnie Dwójka. Zdążyłam ją polubić. Jest ciekawą osobą, z którą można normalnie porozmawiać. Ale nie mogę się z nią przyjaźnić. Nawet, gdybym tego bardzo chciałą.
- Ogólnie to tak to widzę - zaczyna przywódca naszej "bandy". Mówi tonem rzeczowym, co kompletnie do niego nie pasuje! - Każde z nas biegnie prosto do Rogu Obfitości - mówi na samym wstępie. Następnie przenosi swój wzrok na mnie. - Darkness, jesteś drobna, ale szybka. Jeśli zauważysz, że jakiś królik ucieka, krzycz najmocniej, jak potrafisz. Jeśli jest drobny, a ty dasz z nim radę... po prostu go zabij, skręć kark, albo coś w tym stylu - przenosi spojrzenie na Sapphire, która lekko się uśmiecha. - Sapphire, masz dostać się na Róg Obfitości jako jedna z pierwszych. Ktoś stanie ci na drodze, wołaj, Gallant, Kyle i ja ich zabijemy, a ty powystrzelasz osoby, które goni Maggie - muszę przyznać, że całkiem nieźle to obmyślał. Może nawet dam radę kogoś zabić. Mam taką nadzieje. Cichą nadzieje. Głośną nadzieje. Jestem chora. - A Zoe... Zoe niech zabija osoby kradnące nasze plecaki. 
- No dobra, a co jeśli nie będę miała kogo gonić? - wtrącam się wreszcie. - Nie mam zamiaru siedzieć bezczynnie i patrzeć jak się dobrze bawicie.
- Wtedy pomożesz Zoe - odpowiada mi Mike. Unoszę brwi ku górze, po czym spoglądam na twarze pozostałych zawodników.
- A co jeśli któreś z nas zginie? - pyta Gallant. - Wiem, że to prawie niemożliwe, ale są zawodnicy silni i pewni siebie. Ten z Siódemki mógłby stanowić zagrożenie. Wiecie, byłem tam kiedyś z ojcem, mieliśmy jechać po drewno dla Kapitolu i zanieść je pracownicom z Jedynki, do ozdobienia... Tam machają tymi siekierkami jak nie wiem czym. Więc pewne umiejętności mają, nie?
- Daj spokój - mówi znudzonym głosem Sapphire. - Rzeź przy rogu obfitości na pewno przeżyjemy. Mało było przypadków, gdzie zawodowiec ginął na samym początku.
- Czy ja wiem... - mówi Zoe, w ręku przewraca nóż do krojenia masła.
- Koniec tych rozmyślań! - wtrąca Kyle. Nagle na władanie mu się zebrało? Parskam śmiechem. Nagle wszystkie spojrzenia kierują się w moją stronę.
- Może przestaniecie kłócić się o głupoty i wreszcie przygotujecie do tych cholernych igrzysk? Wypijcie szklankę wody, najedzcie się. Niedługo będziecie musieli wymordować pokaźną sumę słabeuszy. Nie mam zamiaru pozostawić Igrzysk bez trupów. Mamy się zabijać, pamiętacie? - wszyscy są zaskoczeni moim komentarzem. Sama nie wiem czemu wkracza do mnie duch walki. Od zawsze miałam takie dziwne zmiany nastroju. Raz byłam miłą i pogodną Maggie, a jeszcze innym razem groźną osobą, która chce zgłosić się na Igrzyska.
***
- Wybacz, Maggie - odzywa się Sabrina. Na moją twarz wchodzi uśmieszek, który nie oznacza niczego innego. - Mam nadzieje, że się jeszcze zobaczymy.
- Masz wątpliwości? - parskam. - Wybije ich wszystkich, co do jednego. Wrócę tu i będę śmiać się w twarz tym, którzy we mnie nie wierzyli. A tobie wybaczam... Wrócę.
- Cieszę się, że jesteś taka pewna siebie. Ale to może cię zgubić...
- Nie zabawiaj się w jakiegoś mnicha. Ja wiem swoje - rzucam z szyderczym uśmiechem wykrzywiającym moją twarz. 
A potem wchodzę do poduszkowca. Obdarowuje ją ostatnim spojrzeniem, spojzreniem, które ma oznaczać, że wrócę. Bo wrócę. Wrócę. Wybije ich wszystkich. Tak jak powiedziałam. Tak się stanie. Nie ma innej opcji. Tak po prostu będzie. Bo ja to sobie obiecałam. Nikt nie pokrzyżuje moich planów. Nikt. Nie pozwolę.
Przypatruje się otaczającym mnie ludziom. Jest tutaj dwunastu trybutów, łącznie ze mną. Odnajduje twarze moich sojuszników: Sapphire i Gallant. Zawodnicy piorunują innych wzrokiem, rzucają chamskimi tekstami i wyszydzają słabszych. No cóż... Dołączyłabym do nich, ale nie chcę wyjść na idiotkę. Oni wiedzą, że ich lekceważę. Wiedzą, bo widzieli mnie przed Pokazem Indywidualnym. 
Ogółem niebieskie światło razi mnie w oczy, więc nie widzę zbyt wiele. Wiem, że drzwi nie są zamknięte, a my siedzimy na metalowych fotelach, jesteśmy przypięci pasami. Drzwi są otwarte, a po chwili wychodzi z nich kobieta z długimi igłami, które chyba chce nam wbić.
- Nie pozwólcie się ukłuć! - drze się trybut z Ósemki. - Oni chcą was kontrolować, chcą mieć was na wyłączność. Chcą was zabić! Chcą was wszędzie znaleźć! Nie dajcie się ukłuć! 
- Ogarnij się, chłopie. - parskam, patrzę, jak w jego oczach pojawia się nieopisany strach. Syczy, gdy popleczniczka Kapitolu wbija igłę w jego przedramię. - I tak padniesz jako jeden z pierwszych, nie martw się o to.
***
- Nie ubiorę tego - mówię, widząc krótką, miętową sukienkę, którą Amra trzyma w ręku. -  W tym nie da się walczyć. Jak mam biegać? Jak mam się bić w sukience? - prawie wybucham. W moich oczach czai się chęć mordu.
- Tak chce Kapitol. Musisz spełniać ich rozkazy, inaczej zginiesz... - tłumaczy kobieta, po czym wciska mi ją w ręce. Robię naburmuszoną minę. Zabiją mnie? Jestem trybutką! Jestem ważna! Jestem potrzebna! Ja to wygram!
- Nie mogą - zakładam ręce na piersi, po czym piorunuje ją wzrokiem. Zachowuje się jak małe dziecko, które nie dostało upragnionego lizaczka.
- Zakładaj to, Darkness. Tak będzie dla ciebie lepiej - kręci lekko głową, po czym pozwala mi się przebrać. Sukieneczka sięga mi kolan, a ja czuję powietrze omiatające moją gołą skórę. Włosy mam gładko uczesane, zakładam je nieco za ucho. - Daj mi gumkę do włosów, zrobię sobie kucyka.
- Nie - stwierdza szorstko kobieta. - Co z tego, że idziesz na arenę? Widownia chce, żebyście ładnie wyglądali. A w rozpuszczonych ci lepiej... - czasami ją lubię, a czasami cholernie mnie wkurza. UGH! - A teraz posłuchaj uważnie... Mam coś dla ciebie. Przechodziło przez sprawdzanie, więc nie przyda ci się to w walce. Ale... W chwilach załamania, wyciągnij to i spójrz na zawartość. Ale nie otwieraj tego w zwykłych momentach. Gdy wpadniesz w depresje. Dopiero wtedy, jasne? - chwyta moje dłonie, po czym orientuje się, że trzymam w nich naszyjnik. Kobieta pomaga założyć mi go na szyję. - Niech los zawsze ci sprzyja, Maggie - przytula mnie.
- Wszyscy trybuci proszeni o wejście do tub - słyszymy głos organizatorki. Rzucam stylistce pewne siebie spojrzenie, po czym włażę do tego czegoś, co powoli rusza. Zaczyna otaczać mnie ciemność, niebieskie światła gasną, a postać Amry znika gdzieś w oddali. Kiedy czuję chłód bijący z areny... Światło nie pojawia się. Nadal jest ciemno, a w niektórych miejscach mogę zauważyć wiele drzew, z których zwisają liany. W oddali majaczy mi wysoka budowla, chyba piramida z Rogiem Obfitości na samym jej końcu, sięgającym nieba. Ale ani śladu trybutów. Żadnego. Tarcze muszą być oddalone od siebie w całkiem pokaźnych odległościach.
Słyszę odgłosy skaczących małp, przełykam ślinę i spoglądam w niebo. Jest ciemne, niedługo zawisną na nim twarze zmarłych trybutów.
- Panie i Panowie, Czterdzieste Pierwsze Igrzyska Głodowe uważam za otwarte! - rozbrzmiewa głos Caesara Flickermana, komentatora Igrzysk. Odgarniam kosmyk włosów za ucho, poprawiam naszyjnik, po czym schylam się, gotowa do biegu.
Pięćdziesiąt, czterdzieści dziewięć...
Wdycham i wydycham nabrane powietrze. Nadal obserwuje arenę - nic mi jednak nie przychodzi. Może to dżungla? Może trzeba będzie wejść w środek piramidy? Wszystko jest możliwe, a więc nie wykluczajmy tej opcji z kręgu innych.
Trzydzieści siedem, trzydzieści sześć...
Na moją twarz wkrada się chytry uśmieszek. Teraz jestem na kamerach. Teraz muszę grać. Muszę pokazać, że jestem świetna. Bo jestem, prawda?
Dwadzieścia sześć, dwadzieścia pięć...
Jest coraz bliżej. Zaraz będzie gong, zaraz rozpocznie się krwawa rzeź. Przypominam sobie słowa Mike'a, mam gonić uciekających. Ale skoro jest piramida... cała sytuacja się zmienia. Będę zrzucać tych, którzy próbują się wspiąć. Tak.
Piętnaście, czternaście...
To prawie koniec. Czuję na sobie tysiące wzroków, mój dystrykt mi kibicuje. Mam nadzieje. Chciałabym, żeby moi rodzice to widzieli. Chciałabym. Ale nawet to życzenie nie spełni się bez czarów. A one nie istnieją.
Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden... BAM!
Nie czekam, zeskakuje z tarczy i biegnę prosto w stronę Rogu Obfitości. Niedaleko słyszę kroki biegnących trybutów. Gdzieś przemyka mi twarz Zoe, zaciskającej zęby i przyśpieszającej za każdym kolejnym stęknięciem. Wysiłek. Bez wysiłku nie ma zwycięstwa.
Docieram na otwarte pole, przede mną rozpościera się piramida otoczona dżunglą, jest tylko trochę wolnego miejsca. Ale coś mnie intryguje. To światło. Arena nagle pojaśniała. Czyli organizatorzy sterują wszystkim. Po chwili przeklinam się w myślach, zagapiłam się, a większość zaczęła się wspinać. Najdalej jest Mike, na równi z postawnym chłopakiem z Jedenastego Dystryktu.
Zaciskam zęby, po czym rzucam się na pierwszy stopień. Raz, dwa... Są bardzo śliskie, muszę uważać na każdy ruch. Kolejny, następny. Obok mnie jest chłopak z Piątki, stara się tam, jak najszybciej wejść. I musiał zacząć wspinaczkę wcześniej, bo powoli mnie wyprzeda! O nie!
- Nie uciekniesz! - krzyczę, łapię go za kostkę, po czym staram się go zrzucić. Zęby mam zaciśnięte, wzrok nieco rozbiegany. Przemykają trybuci, patrzą się na mnie przerażonymi minami.
- Puszczaj! - rzuca, po czym kopie mnie w twarz. Czerwona ciecz zalewa mi oczy, najwidoczniej leje się z nosa. Łapię się za obolałą część ciała, staram się utrzymać na stopniu. Już niedaleko. Ból przeszywa moją twarz. Kręcę nią lekko, następnie zaciekle wspinam się wyżej i za chwilę pojawiam się obok niego. Uśmiecham się szyderczo, przerażająco.
- To Igrzyska, chłopie! - drę się, po czym pcham go łokciem w żebra. On oddaje tym samym, wściekła i łaknąca krwi, uderzam w niego najmocniej jak potrafię. I wtedy on puszcza. Puszcza stopień i spada. Leci w dół. Trwa to całą wieczność. Jego błagające spojrzenie. Ale mnie to nie obchodzi. Jestem bez uczuć. Jednak odprowadzam go wzrokiem do końca. Aż spada i roztrzaskuje się o twardy grunt. Krew rozlewa się pod jego bezwładnym ciałem. Mój pierwszy trup. Jak się z tym czuję? Inaczej.
- Zatopiony - mówię znudzonym głosem, po czym pędzę dalej. Przymykam nieco powieki, światło świeci mi w oczy. Czuję dziwny ból, zmęczenie, które wypełnia mnie od środka. Chcę krzyczeć. Ale nie mogę.
Ale jestem spełniona, gdy wreszcie docieram na koniec. Stopnie śmierci kończą się, pojawia się walka. Walka na śmierć i życie.
Wzrokiem wychwytuje pęk noży, leży w głębi Rogu Obfitości. Biegnę w tamtą stronę, jestem już blisko. I kiedy je chwytam, czuję zimną dłoń, która pojawia się na przedmiocie w tym samym czasie. O nie... Szybko oceniam przeciwnika. To ruda z Siódemki, dość ciekawy przeciwnik.
- Gdzie twój chłoptaś, co? - parskam, kopiąc ją niespodziewanie w brzuch. Dziewczyna uderza głową w twardą, metalową konstrukcje. Przez chwilę siedzi spokojnie, jednak w pewnej chwili rzuca się na mnie i bije po twarzy. Próbuje mnie dusić.
Wzrokiem wychwytuje siekierkę leżącą niedaleko mojej głowy, chwytam ją i rozcinam jej dłoń. Dziewczyna piszczy, więc wystarczy ta chwila i już leży na ziemi, powalona przez taką drobną Czwórkę jak ja. Siekierką przycinam jej rękaw do ziemi, podchodzę do moich ulubionych broni, układam je koło pasa, po czym wyglądam te najdłuższe. Widzę, że do Rogu wbiega kilka osób, jedną z nich jest ten z Siódemki. Kiedy widzi osobę, na której trzymam nogę... Po prostu biegnie. Biegnie i rzuca się na moją chudą osobowość. A następnie zakłada ręce na moim gardle, zaczyna je ściskać.
- Pomocy! - drę się na cały głos, na tyle, ile to możliwe. Mam nadzieje, że Kyle lub inny sojusznik usłyszy mnie i uratuje. Ale powoli mam mroczki przed oczami, nie wiedziałam, że chłopak ma tyle siły. Postanawiam zagrać. - Zabijesz piętnastolatkę? Bezbronną? Tak uczyli cię w dystrykcie? Masz być taki jak my, zawodowcy? Haha, dobrze ci idzie. Jeszcze trochę trupów, jeszcze trochę osób zginie z twojej ręki, straci nadzieje... i będzie dobrze - ledwo mówię.
- Nie mów tak, żmijo! - krzyczy. - Umrzesz. Zasługujesz. A ja nigdy nie... - nie dokańcza. Do konstrukcji wpada Kyle. Dlaczego właśnie on? W każdym razie... Chłopak rzuca się na Siódemkę, po czym odpycha go na bok i pomaga mi wyjść. Zaś Dystrykt Siódmy ucieka. Zjeżdża po gładkiej części piramidy, sama się dziwię, że nic im się nie stało.
Wychodzimy z Rogu, widzimy, że pole opustoszało. Trupy leżą obok konstrukcji, kilka osób spadło na ziemię. Jedna z nich jest moja. A jeszcze przed chwilą mogłam zginąć.
A potem wystrzały armatnie. Jeden, dwa, trzy... Łącznie sześć. Bardzo mało. A wydawałoby się, że zawodnicy są tacy silni. Ech.
- Jest fatalnie - zaczyna Mike. Przełykam ślinę, najprawdopodobniej to moja wina. Zabiłam tylko jednego trybuta, jestem najsłabszym ogniwem z sojuszu. Powinnam wziąć się za siebie i wyszukiwać kolejnych ofiar do kolekcji. Zrobić wrażenie na naszym "przewodniku". - Dlatego... - nie dokańcza. Z Rogu Obfitości wyłania się postać Gallanta z ciężkim kufrem. Na jego policzku widzę bliznę, z której wylewa się trochę krwi. Na szczęście rana nie jest poważna. Chociaż powinnam się cieszyć, że jest osłabiony.
- Spójrzcie, znalazłem jakieś porządne ubrania. Najwidoczniej większość trybutów je ukradła... - rzuca po zestawie dla każdego z nas. Są one podpisane numerkami naszych dystryktów. Mi trafia się musztardowa koszulka, bluza, spodnie, buty, oraz kurtka. Oprócz tego mam czapkę z daszkiem, która ma chronić mnie przed słońcem. Przyda mi się.
- I jak mamy się przebrać? Mamy pozwolić, by ludzie z Kapitolu podniecali się naszymi gołymi ciałami? - syczy Sapphire. Przy ostatnim zdaniu, wszyscy parskamy śmiechem. Ja znajduje inny sposób - wchodzę w głąb Rogu Obfitości, gdzie się przebieram. Jest dużo wygodniej! Miętową sukienkę, ubrudzoną krwią, wyrzucam gdzieś w dal.
- Ja jestem gotowa - mówię do swoich sojuszników, którzy w końcu załatwiają sprawy i są gotowi do walki. Teraz możemy kamuflować się w dżungli, podkradać do swoich przeciwników.
- A więc kontynuuje... - mówi Mike. Wszyscy kierujemy swoje spojrzenia w jego stronę, niecierpliwie wyczekujemy zdania, które za chwilę wypowie. - Skoro w Rzezi zginęło tylko kilka osób, pójdziemy polować teraz. Króliki nie mogły schować się zbyt daleko, dopiero, co wystrzeliły armaty... Jednak ktoś musi tutaj zostać - stwierdza. Och, naprawdę tak bardzo się tym przejmuje? I chyba wiem kogo wskaże. - Sapphire i Maggie poczekają i zabiją każdego, kto zbliży się do rogu. Ja i reszta pójdziemy szukać w głąb... dżungli? W każdym razie... Jeśli zobaczę, że cokolwiek z naszych zapasów zniknęło... nie ręczę za siebie - wiem, że wypowiada wszystko całkowicie poważnie. On mnie nienawidzi i ja dobrze o tym wiem. Bo on będzie chciał zamordować mnie jako pierwszą z sojuszu. Zabije mnie podczas snu. Nie zdziwiłabym się, gdyby teraz zaczynał knuć jakby mnie tu ubić, by nie wzbudzić podejrzeń sojuszu. Wydaje mi się, że Kyle, choć kłóci się ze mną prawie cały czas, stanąłby w mojej obronie. Wydaje mi się.
- Dlaczego akurat my? Może ja też chcę kogoś ubić? - syczy Sapphire. Widać, ona chce walczyć o swoje. Ja postanawiam nie protestować i zostać tutaj, tak jak polecił Mike. Lepiej z nim nie zadzierać. I tak jest wkurzony, bo nie wszystko poszło po jego myśli. Cóż, nie można mieć wszystkiego.
- Powiedziałem, że zostaniesz - cedzi przez zaciśnięte zęby Mike. Dziewczyna chce coś powiedzieć, jednak chłopak zjeżdża z piramidy, a zaraz za nim schodzi Gallant, Kyle, oraz Zoe. Zostałyśmy same. Patrzę jeszcze przez chwilę na poruszające się na dole postacie, które powoli znikają w głębi areny. Będą polować, będą zabijać. Będą tracić siebie. I ja też powinnam to robić. Starać się uciec od starej Maggie.
- Słuchaj... - w oczach Sapphire pojawiają się iskierki szaleństwa. - Może ty tutaj zostaniesz, a ja... Ja pójdę razem z nimi? - dopytuje się. Wiem, że tego pragnie. Ale ja nie chcę dostać opieprzu od Dwójki.
- Ale Mike... - zaczynam, jednak dziewczyna mi przerywa. Widać, że jego zdanie jej nie obchodzi. Woli postawić na swoim, nie poddawać się. Ugh.
- Mike, Mike, Mike - przewraca teatralnie oczami. - To debil, nic mi nie zrobi. A ty dasz sobie radę... - przez chwilę zastanawiam się, co mogę jej odpowiedzieć. Pozwolić? Potem cała wina pójdzie na mnie. Ona jest sprytna i chytra, wie, jak wykorzystać sytuacje na swoją korzyść.
- No dobrze - odzywam się w końcu. Po chwili unoszę palec i dodaje kilka, ważnych słów. Słów, które mogą przeważyć o moim życiu. Wiem, że dziewczyna i tak oszuka, ale... Lepiej to powiedzieć. Muszę pokazać, że jestem silna. - Jakby co, cała wina idzie na ciebie. Ja nie jestem w to zawikłana, jasne?
- Jasne, królewno - parska szatynka, po czym zjeżdża z piramidy. Tyle ma w sobie odwagi, tyle czaru. Obserwuje ją. Jak biegnie. Jak biegnie do nich. Co prawda, nie widzę już nikogo, wszyscy zdążyli pochować się w głębokiej puszczy.
Po chwili siadam, głowę opieram o metalową konstrukcje. Zostałam sama i nie wiem co mogę z sobą zrobić. Nie chce mi się siedzieć. Bezczynnie siedzieć podczas, gdy oni zabijają uciekających! To było moje zadanie! Ugh!
Nagle słyszę odgłos butów uderzających o twardy grunt. Z środka Rogu Obfitości wybiega trybutka, chyba z Piątego Dystryktu. Na jej twarz gości przerażenie, łzy spływają po bladych policzkach. Automatycznie wyciągam ostry i połyskujący w świetle nóż. Puszczam się za nią, zatrzymuje ją tuż przy gładkiej części budowli. Dziewczyna próbuje się wyrwać, jednak rzucam ją w stronę konstrukcji i szybko kopię w twarz.
- Nie kicaj, króliczku! - syczę przez zaciśnięte zęby. Z jej gardła wydobywa się przerażający krzyk. Obracam wzrokiem po całym otoczeniu. Nie chcę żadnego towarzystwa! Dlatego uderzam ją jeszcze raz w brzuch i siadam na niej okrakiem. Następnie chwytam jej nogę i wykręcam ją, wkładam to tyle siły, ile tylko posiadam. - Teraz mi nie uciekniesz - śmieję się psychicznie. Może ja serio wariuję? Jednak dziewczyna dalej drze się wniebogłosy, a ja mam dość uciszania jej banalnymi sposobami. Wbijam nóż w jej jamę ustną. - Nie możesz krzyczeć! Przyciągniesz niepotrzebnych przeciwników! Nie możesz! - dźgam ją po raz kolejny. Powtarzam tą czynność kilkanaście razy i nie mam dość... - Nie masz prawa. Ja wygram. Mówiłam, że wszyscy zginie. Wszyscy. Ty zginęłaś, twój kolega zginął... Zginie reszta! Prawda? - pytam, zdyszana i zmęczona ciągłym wbijaniem noża w jej usta. Moje dzieło... Jest przerażające. Spoglądam na swoje zakrwawione ręce, ubranie... Opanowuje mnie dziwny strach. Momentalnie odchodzę od trupa i wycieram krew o pierwsze, co przyjdzie mi do głowy. O twarz. Jest prawie cała czerwona. Panikuje. Zabiłam ją, zabiłam ją! Zmasakrowałam ją, zmasakrowałam ją! BAM! Wystrzał armatni obwieszczający śmierć kolejnego zawodnika. Teoretycznie powinien rozbrzmieć wcześniej.,. Ale... to nie jest teraz ważne! Co we mnie wstąpiło? Staram się ukryć wypływające łzy. Kryję dłonie w włosach. Kręcę się w tę i z powrotem.
- MAGGIE?! - słyszę krzyk zdenerwowanego Kyle'a. Spoglądam w dół. Jest tam cała grupka moich sojuszników. Przełykam głośno ślinę, nerwowo wyszukuje szmatki do wycierania broni, gdy ją mam, ocieram łzy.
- Jestem tutaj! - odpowiadam na ich wołania. Każde z nich wspina się na sam szczyt piramidy, gdy zauważają zmasakrowaną trybutkę, spotykam się z różnymi reakcjami.
- To ty jej to zrobiłaś? - szepcze Sapphire, a ja kiwam w odpowiedzi głową. Nie wiem, co zrobić... Dziewczyna wybucha śmiechem, tak głośnym, przerażającym i... cholernie dziwnym. - Skąd ona się tu wzięła? - pyta, trącając martwą, ostrą strzałą. Jedyny łuk na arenie trafił w jej ręce.
- Chowała się w rogu - odpowiadam szybko, spuszczam wzrok. Nie chcę patrzyć w oczy Kyle'a. Kryłoby się w nich niezadowolenie? Duma? Który to byłby Kyle? Przyjaciel, czy wróg?
- Nieźle, Darkness - szepcze Mike. Nawet on? On? - Słuchajcie, musimy przeszukać okolice dokładniej. A więc rozdzielimy się... - na tę wiadomość wybuchają różne reakcje. Ja i tak mam zostać przy Rogu, nie denerwuje się.
- To niebezpieczne - stwierdza Zoe. W jej oczach nie widzę strachu, a wściekłość. Najpewniej nie przejmuje się zaistniałą sytuacją, nie boi się, ale woli myśleć racjonalnie.
- Jak chcesz, zostań tutaj - wzrusza ramionami Mike. - Nie jesteś nam potrzebna.
- Doprawdy? Zobaczymy, kto będzie płakał, gdy wreszcie nadejdzie prawdziwa walka. 
- Koniec tego - cedzi Mike. - Darkness, idziesz ze mną, Sapphire, Kylem i Gallantem. Zoe pilnuje Rogu Obfitości - jestem zaskoczona jego postawą. Zabiłam jakąś dziewczynę i nagle stałam się ważna. Tyle szczęścia w jednej chwili. Jakby wszystkie łzy nagle wyparowały!
***
- Maggie pójdzie na północ, pamiętaj, nie oddalaj się zbytnio - grozi mi palcem. Kiwam twierdząco głową, wyciągam dwa ostre i połyskujące noże, po czym zagłębiam się w dżunglę. Czuję dziwny zapach natury. Pnącza zwisają właściwie z każdego drzewa, a w niektórych miejscach widzę jakby... fragmenty świątyni? Takiej zrujnowanej.
Przełykam tylko ślinę, wyostrzam wzrok, przyśpieszam. I wtedy widzę . Natalie Singh podróżująca z swoim bratem.
- Daj mi bułkę! - krzyczy jej nieco pulchny braciszek. Blondynka parska śmiechem, po czym mówi mu dość nieprzyjemne słowa.
- Przestań jeść, grubasie. To Igrzyska i nie zamierzam oddawać ci mojego jedzenia... To właśnie ono może uratować moje życie. Najpierw postaraj się znaleźć jakiegoś słabiaka - czy ja się nie mylę, czy ona nie jest zbyt pewna siebie? Śmieszne. Nawet nie pochodzi z wyszkolonego dystryktu...
- Tam! - wydziera się chłopak, orientuje się, że wskazuje na mnie palcem. Wytrzeszczam oczy z zdziwienia. Nie wiem, co robić. Do Rogu mam daleko, a sama ich dwójce nie dam rady. Z szoku wyrywa mnie odgłos butów uderzających o twardy grunt, łamiące się pod nimi patyki. Dziewczyna szykuje kosę, w tej samej chwili zatrzymuje urządzenie swoim nożem, małym, ale przydatnym. Kopię ją jeszcze w brzuch, odpycham, bo raczej nie zadaje to zbyt wielkiego bólu. Jednak uciekam. Wieję, gdzie pieprz rośnie. Obok mnie przelatuje shuriken, jednak osoba go rzucająca wcale nie umie się tym obsługiwać. Słyszę zdenerwowany krzyk Singh, jednak dziewczyna nie przestaje mnie gonić.
- Niedługo cię dopadnę! - wydzieram się w stronę Dziewiątki. Ta tylko parska śmiechem, przyśpiesza, jak moje serce. Czuję je w gardle. Nie wiem, co robić! i właśnie wtedy dzieje się to. Strzała, ewidentnie wypuszczona przez Sapphire, ląduje w ramieniu kryjącego się za drzewem braciszka naszej pyskatej panny. Dziewczyna spogląda na moją sojuszniczkę z Jedynki, wyraźnie wkurzona i przerażona równocześnie.
- Ugh! - zaczyna uciekać. Teraz to ona jest ofiarą. Teraz ona może wiać, jak antylopa zwiewająca przed wygłodniałą lwicą. Nie biegniemy za nią. Ona znika w gąszczach, a my... Patrzymy sobie w oczy.
- Nie było tej sytuacji - mówi Sapphire. Patrzę na nią niezrozumiałym spojrzeniem. - Nie pomogłam ci, nie widzieliśmy tej z Dziewiątki. Gdybyśmy powiedziały prawdę, dostałybyśmy opieprz - wzrusza ramionami. - Więc siedź cicho. Wracamy. Ściemnia się - i rzeczywiście niebo jakby pociemniało. A zdawałoby się, że jeszcze nie tak dawno była Rzeź przy Rogu Obfitości...
Wychodzimy z środka dżungli, tuż pod piramidą zauważamy kłócących się chłopaków. Posyłam znaczące spojrzenie w stronę Sapphire, podchodzimy do nich.
- I jak polowania? - pytam trochę głupio. Patrzą na mnie jak na idiotkę, po czym wzruszają ramionami i kontynuują rozmowę. Po chwili ponownie na nas spoglądają.
- Długo was nie było - cedzi przez zaciśnięte zęby Mike.
- Tyle, ile trzeba, żeby stwierdzić, że okolica jest pusta - przewracam teatralnie oczami.
- Co to były za krzyki? Słyszeliśmy nieco... Sapphire? Walczyłaś z kimś?
- Nie. - odpowiada zwięźle dziewczyna. Jej długie, brązowe włosy spływają falami po ramionach. Jest piękna sama w sobie. Twarz, oczy, nogi, sylwetka... Po prostu chodzący ideał. Większość dziewczyn z Jedynki tak wygląda. Jednak ona wyróżnia się kolorem czupryny - brąz.
***
Siedzimy wokół rozpalonego ogniska. Jesteśmy obłożeni stertą zapasów, a ja przeżuwam właśnie drugą bułkę, popijam ją wodą. Jednak ciszę przerywa hymn Panem i za chwilę jego godło. Na niebie zaczną pojawiać się zmarli trybuci. Ich zdjęcia. Ich twarze wykrzywione w agonii. Mam nadzieje, że pamiętam, z którego dystryktu, kto pochodzi*.
Trybuci z Dystryktu Piątego. Dziewczynę brutalnie zamordowałam, a chłopaka zrzuciłam z piramidy. Oni tylko starali się przeżyć. Ona nie chciała zrobić mi krzywdy. Jemu się jednak należało... Ale jak mogę tak myśleć? To dopiero początek Igrzysk, a ja zabiłam dwóch... Dwóch. Będzie ich więcej.
Trybut z Dystryktu Ósmego. 
Trybutka z Dystryktu Dziesiątego.
Trybuci z Dystryktu Jedenastego.
Trybutka z Dystryktu Dwunastego.
Pierwszy postanawia przerwać Mike. Chłopak jest wyraźnie zdenerwowany i nie zamierza odpuszczać. Widać, że jest zdeterminowany, wiem, że chce zabić najwięcej trybutów.
- Siedmiu. - cedzi. - Co wy na to? - pyta, jest wyraźnie wkurzony. Jednak nie pozwala nikomu wtrącić słowa. Zaczyna mówić dalej. - Jutro idziemy walczyć dalej. Teraz idźmy spać - i zasypiamy. Wartę bierze... właściwie sama nie wiem. Zagłębiam się w głęboki sen.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dobry wieczór!
Dawno mnie nie było? Chyba nie! Rozdział długi? Nie wiem, ale wiem, że jestem z niego zadowolony :) Pod koniec trochę nie wiedziałem, co pisać, dlatego skończyłem to wszystko szybciej niż miało być. Oczywiście, w drugim dniu będzie dużo ciekawiej... [: *chytry uśmieszek*. No. Zobaczycie!
Mam nadzieje, że nieco przybliżyłem Wam charakter pobocznych bohaterów. Wiem, że niektórzy sojusznicy Maggie pozostają tajemnicą, ale każdy z nich znajdzie swój czas. (:
No więc... 
Cześć!
+Jak tam u Was? : )
Na wszystkie nominacje do LBA odpowiem niedługo! Możecie tu przypominać, które dawno mnie nominowaliście! [:



19 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Jest! Jest! Jest!
      Ostatnio opuściłam się z czytaniem blogera, a tu proszę! Mam zaszczyt jako pierwsza skomentować te dzieło. So... let's go.
      Nie lubię jej ekipy przygotowawczej. Budzą ją z samego rana i jeszcze mają problemy... na jej miejscu wydubałabym im oczy. Traktowałabym ich jak powietrze. Jakoś nie chce mi się wierzyć by płakali za kimś kogo ledwie znali.
      Plan Mike jest dobry. Każdy ma jakieś zadanie i szczerze, kibicuje mu. Maggie odkrywa swojego ducha walki i super, że pogodziła się z Sabriną. Jestem zawiedziona, że Drakness nie potrafi walczyć. Przy siódemce była tak pewna siebie, że dała się podejść chłopakowi... nie przemyślane. Fajnie, że wykreowałeś ją nie na maszynę do zabijania.
      Cała sytuacja z króliczkami i wykręcaniem nóg przypomina mi film z yt... Mniejsza o to. Nie będę robić SPAMU.
      Trochę zjechałeś koniec. Taki... taki szybki xD Miałam wrażenie, że ledwo się zaczęło, a już się kończy :D
      Zapraszam do siebie na następny rozdział [Ty masz ponad 4000 wyświetleń, a ja może będę miała 400 xDDD]
      Tradycyjne pozdrowionka
      Weny
      Brzoza xoxo

      Usuń
    2. Jezusie, jaki długi! : D
      Omg! Ktoś kibicuje MIke'owi! Ja też z początku mu kibicowałem, noale... zobaczymy jak jego wojowanie się skończy :D
      Maggie nie umie walczyć? No niby jest pietnastolatką, ale chyba coś tam umie...
      Co do filmu na youtube, wykręcanie nogi było zaczerpnięte właśnie z niego! :D
      Wpadnę do Ciebie! :)

      Usuń
    3. Youtuby takie sławne xD Mike jest dobry. Nawet bardzo!!! A co tam, zasponsoruję mu herbatnika xD Stać mnie... Pff... W końcu kto bogatemu zabroni??? :D

      Usuń
  2. Druga!! Heh no co musiałam.Rozdział jak zwykle świetny i bardzooo długi więc było co czytać.Pozdrawiam i życzę weny :-)
    WZM

    OdpowiedzUsuń
  3. To ten zaklepuje miejsce, wrócę tutaj w sobotę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nie pfyfaj tak bo jestem. Z małym opóźnieniem ale jestem :D
      Wiesz, ze ja zawsze jestem z opóźnieniem. Taki już mój urok :D

      Jeju Oscar taki do polubienia w tym rozdziale <3 <3
      O strojach to ja wiedziałam
      O piramidzie też,
      jednak czytanie tego było bardzo przyjemnie.
      Świetnie opisane dynamika akcji.
      A teraz możesz mnie powiesić, bo muszę kończyć.
      Nie mam jakoś nastroju, zresztą wiesz czemu i do tego drą się, że mam iść się myć -_-
      Pozdrawiam
      zawsze spóźnialska z komentowaniem PaKi

      Usuń
  4. Rozdział świetny! Brakuje mi jednak głębszej rozmowy Maggie z jej mentorem na temat rodziców dziewczyny :P Ale wszystko w swoim czasie. Może jeszcze jej coś opowie o tym :) W każdym razie Nasza Maggie już zabiła dwie osoby :P Mike jest faktycznie wkurzający. Za sprzeciw już Zoe musiała zostać przy Rogu? Mimo wszystko Kocham Zawodowców! :D
    Czekam na kolejny rozdział :D
    Ja nominowałam Cię mój drogi Finnicku do LBA 23 stycznia xD
    Pozdrawiam Lex May

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajnie, że sobie o mnie przypomniałeś :D.
    No i w końcu doczekałam się długiego rozdziału. No i Maggie na arenie. Mam dreszcze. Jeszcze mam dreszcze przez to jak zamordowała tą Piątkę. Serio.... Brrr. Nie jestem za dobra w pisaniu długich komentarzy...
    Trochę szkoda, że wysłałeś Kylea i Maggie na te same Igrzyska, ale wiem, że miałeś w tym jakiś cel. lubię ich wspólne sceny. Nie ma ich dużo, ale lubię je.... Napiszesz w następnym rozdziale ich kilka prawda? *Słodki głosik* Dla mnie? XD.
    Nie no, serio ich lubię. Tylko nwm czy bardziej Kylea czy Maggie... Muszę nad tym pomyśleć.
    Zaciekawiła mnie postać Sapphire. Ona wie więcej niż się wydaje... Może opowie Maggie więcej o jej ojcu, co? No już przyznaj się!
    Wybacz, ostatnio trochę mi odbija...
    No a tak na marginesie to Oskar też mógł więcej opowiedzieć o matce Maggie. Nie pamiętam czy już o to pytałam, ale dowiemy się wszystkiego.... kiedyś tam? No nie?

    No dobra, nwm co dalej pisać.
    To chyba tyle wystarczy.
    Pewnie i tak nie masz czasu tego czytać.
    Od PaKi odgabiłam klikanie ENTERA.
    I UŻYWANIE CAPS LOCKA TEŻ.
    CHYBA NI JEST O TO ZŁA C'NIE?
    JAK JUŻ MÓWIŁAM ODBIJA MI.
    GDZIEŚ W TYM MIEJSCU KOŃCZYSZ CZYTAĆ, BO STWIERDZASZ, ŻE TO I TAK BEZ SENSU.
    No dobra ide stąd.
    Powodzenia z następnym rozdziałem:
    Gabrysia M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. HA JAK DOTĄD NAPISAŁAM NAJDŁUŻSZY KOMENTARZ!!!

      Usuń
    2. Ja pikolę :oooo
      Długii. xDDD DŁUGO. :P
      Now ięc tak, nooo... Rozmów pewnie jeszcze kilka będzie, to dopiero początek Igrzysk ;D

      Usuń
  6. Rozpisałeś się xd
    Serio długo xd
    Będę tak pisać krótkie zdania, bo chcę mieć dłuższy kom niż Gabrysia.
    I będę miała.
    Szkoda, że zabiła ludków ;-;
    Szkoda ;-;
    Ale takie są Igrzyska.
    Choć, szczerze mówiąc, spodziewałam się, że Maggie nigdy nikogo nie zabije.
    Nwm czemu.
    Po prostu.
    Zdażają Ci się jeszcze czasami powtórki (Lily hejter xd), ale o wiele rzadziej niż na początku.
    I'm so damn proud of you.
    Ej, do mła miałeś wejść.
    Nie zrobiłeś tego xd
    Więc Ci tego nie wybaczę :*
    Nawet nie wiesz, jak miło jest wrócić po tak długiej przerwie :)
    No dobra, mój kom nie jest dłuższy.
    Poddaję się :(
    Weny, darling <3
    L. Novisaren

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć, pisze spóźniona Martyna :')
    Powinieneś mieś mnie dosyć za te spóźnienia. Faktycznie sie rozpisałeś, ale to chyba nic złego. W sumie czemu to miałobybyć złe??
    Dobra, nie od dziś wiadomo że jestem kiepska w pisaniu ciekawych komentarzy więc żeby nie przynudzać po prostu daje znać że jestem i czytam (prawie miesiąc spóźnienia ale co tam). Żebyś wiedział że sobie nie poszłam czy coś?
    Ale powiem że Maggie mnie zaskakuje.
    Ok, jestem beznadziejna, wybacz. Weny!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem, ile nie było Ciebie, ale za to jestem pewna, że mega długo nie było mnie ;-;
    Przepraszam, że jestem dopiero teraz... Ale tyyyle się działo...
    W każdym razie - rozdział chyba był długi. Czemu chyba? Bo czytało się bardzo szybko i przyjemnie więc ciężko mi to określić :D
    Nono, było z pewnością ciekawie :D Kurczę - zabójstwo tej dziewczyny w taki sposób - nie spodziewałabym się tego po niej :o
    No to ten, tak troszeczkę straszen i psychiczne było :D
    Czyli... Jak najbardziej mi się podobało! XD
    A jak będzie z tymi sojuszami? Kto kogo pierwszy zdradzi?
    Kto umrze pierwszy?
    Co będzie z Darkness?
    Noo, nie mogę doczekać się czytania kolejnego, więc już spadam! *____*
    Jeszcze raz przepraszam, a przy okazji zapraszam do siebie na piąty rozdział :] Mam nadzieję, że jeszcze całkowicie nie zapomniałeś o moim opowiadaniu ;-;
    http://arrowtales.blogspot.com/2015/08/trapped-rozdzia-5-to-dobrze-czy-zle.html

    OdpowiedzUsuń

Czytasz = Komentujesz.
Tak, wyznaje taką zasadę. Pamiętajcie, że każdy komentarz prowadzi do zdobycia weny na następny rozdział! Nie widzę aktywności, nie piszę, bo nie mam chęci.