Tak. Żyję - widzę, że codziennie tutaj zaglądacie. Postanowiłem dodać rozdział - może będą pojawiać się raz na jakiś miesiąc/dwa. Nie wiem. XD Na razie nie mam ochoty na pisanie tego bloga, choć chciałbym go skończyć. ;) Mam w planach nowego, swoje własne opowiadnaie.
~~~~~~~~~~~~~~
Stoję nad bezwładnym ciałem Kyle'a. W jego brzuch wbite jest ostrze noża, leje się szkarłatna posoka. Patrzę na to przerażonym spojrzeniem, nie wiem, co o tym myśleć. Dopiero po chwili dociera do mnie przerażająca prawda. Zabiłam swojego przyjaciela. Zabiłam swojego najlepszego przyjaciela.
Zdenerwowana, powtarzam sobie, że musiałam. Nie chciałam brudzić sobie rąk w jego krwi, w jego ranach. Tymczasem brutalnie go zadźgałam... Bez żadnych skrupułów.
Budzę się cała zlana potem. Na bladych dłoniach nadal widzę krew, spływającą na twardy grunt. Czemu w ogóle zasnęłam? Miałam trzymać wartę, wystawiłam Zoe. Właśnie. Gdzie ona jest? Spoglądam w prawo, siedzi tam i obdziera królika.
- Przepraszam - szepczę. Dziewczyna spogląda w moją stronę, parskając śmiechem. Kręci z niedowierzaniem głową, wstaje, by podać mi kawałek, jednak w piramidę, w miejsce tuż obok jej głowy, wbija się strzała. Dziewczyna spogląda w stronę lasu, w którym stoją trybuci z Siódemki. Wstaję, pędzę prosto w ich stronę. Rudowłosa wypuszcza strzałę, której unikam, rzucam nożem, pruje przez powietrze, jednak pudłuje.
- Maggie, stój! - słyszę głos wściekłej Zoe. Dziewczyna biegnie za mną, słyszę ją, ale nie przejmuje się tym. Muszę ich zabić! Muszę! Przyśpieszam, z drzewa wyciągam wcześniej rzucone ostrze, pędzę za zawodnikami. Wiatr wieje mi w twarz, Siódemka jest blisko siebie. Dwójka mnie dogania, zastanawiam się, co robi Mike i Gallant. Zaraz, co? Co ja w ogóle robię?
W pewnym momencie chłopak wpada w sieć. Ktoś musiał założyć pułapkę. Kto? Sama nie wiem. Ale to nam ułatwia sprawę. Jego ukochana wyciąga nóż bojowy, by przeciąć siatkę, udaje jej się w ostatnieej chwili. Są zmuszeni do walki,
- Wejdź na drzewo! - krzyczy chłopak do dziewczyny. Zoe pędzi za nią, w tym samym momencie Richard zamachuje się siekierą, schylam się w ostatniej chwili, jej ostrze przecina drzewo. Kopię go w brzuch, rzucam nożem. Chłopak turla się, unikając broni.
Po chwili padam na ziemię, on próbuje wbić ostrze swojej siekiery w moją głowę. Sojuszniczka biegnie w moją stronę, przewracając chłopaka na ziemię. Podaje mi dłoń, zaczynamy biec w stronę piramidy. Z początku chcę walczyć, jednak siła, która mnie ciągnie jest nie do pokonania. Nie wiedziałam, że Dwójka jest taka silna.
Wychodzimy na puste pole. Wściekły Mike z Gallantem mierzą nas wzrokiem bazyliszka. Walker przerzuca połyskujący miecz z jednej do drugiej ręki. Jedynka stoi niedaleko za nim, w ręku trzyma trzy oszczepy, gotowy do rzutu.
- Dałabym sobie z nim radę - syczę do brunetki. Dziewczyna opiera się o wznoszącą się aż do nieba budowlę. Na jej ramieniu widzę kilka szram, włosy ma potargane, a na kolanach goszczą liczne siniaki. Ciekawe jak wygląda moje ciało - jakoś nie zawracałam sobie tym głowy.
- Ułamek sekundy i byłabyś martwa. Chyba nie chcesz skończyć jak dziewczyna z Piątki? - w jej oczach widzę wściekłość. A mi przypominają się wszystkie osoby, które zabiłam. Chłopak z Piątki, zrzuciłam go z piramidy. Na twardym gruncie nadal widzę zarys krwi, wiatr zasypał je ściółką leśną, jednak nigdy nie zapomnę tego widoku. Potem dziewczyna z tego samego dystryktu, walczyłam z nią, brutalnie zamordowałam. Nagle chce mi się płakać, pragnę uciec od nieobliczalnego świata Panem, zabić się i nigdy tutaj nie wrócić.
Łapię się za ranę na lewym ramieniu. Nadal odczuwam ból po starciu z siekierą dziewczyny z Ósmego Dystryktu. Czemu chciała zabić akurat mnie? Czy związała sojusz z trybutami z Trzeciego Dystryktu? Raczej nie, ona nie jest taka głupia jaką udawała. Cały czas siedziała w cieniu, pokazując jak słabo radzi sobie z różnymi rodzajami broni. Zadziwiła mnie jednak ocena z Pokazu Indywidualnego - Siedem punktów. Co takiego mogła pokazać?
Orientuje się, że wszyscy się na mnie gapią. Kręcę głową, odgarniając blond włosy. Są na tyle długie, że zaczynają mi przeszkadzać, stylistka zrobiłą mi fryzurę, którą bardzo szybko zniszczyłam. Rozwiewa je wiatr, nie jest porywisty, ale dodaje trochę chłodu. To dziwne, jeszcze niedawno było bardzo ciepło, musiałam zrzucić poszarpaną przez zmiechy kurtkę.
- Gdyby Gallant i Mike łaskawie się ruszyli, wygralibyśmy to, pozbywajac się dwóch, silnych przeciwników. Przepraszam, ale to nie jest tylko moja wina. Chciałam pozbyć się kolejnych. Niedługo dojdą kolejne zagrożenia, powinniśmy zaspokoić głód - przez głowę przechodzi mi myśl, że nie zachowujemy się jak zawodowcy. Cały czas się kłócimy, nie pozwalając dość sobie do słowa.
- Cały czas macie do mnie pretensje! - z ust Gallanta wydobywa się ostry krzyk. Nigdy nie widziałam go w takich stanie. Chłopak nieco zmizerniał, rana na jego nodze jest opatrzona, jednak nadal lekko kuleje. Włosy ma potargane, jego policzek zdobi szrama. Tęczówek prawie nie widać. - Gallant to, Gallant tamto. Naprawdę? Zabiliśmy Sapphire, oskarżyliście o to tylko i wyłącznie mnie. Odebrałem wam trupa na konto, byłem lepszy, a wy nie potrafliście tego zaakceptować! - wbija ostrze swojej broni w ziemię. Jest wyraźnie wkurzony.
- Skoro wszystko ci przeszkadza, to może po prostu odejdziesz? - wtrąca się w końcu Mike. Jak dotąd siedział cicho, teraz powiedział coś, co nas wszystkich zamurowało. Na twarz Gallanta wchodzi szyderczy uśmiech.
- A oczywiście - rzuca chłopak z Jedynki. - I tak nie macie zapasów, co mi po was - chwyta swój plecak, po czym zaczyna zmierzać w kierunku dżungli. Z początku chcę za nim biec, jednak Zoe skutecznie mi to uniemożliwia. Zastanawiam się skąd w niej tyle siły.
- Któraś chce odejść? - warczy Mike. Wzruszam ramionami, rzucając jednym z noży w piramidę. Znacząco się skurczyliśmy. Z szóstki wyszkolonych trybutów, została tylko czwórka. Ale może to lepiej? Nie bedziemy skazani na walkę w finale! Z sobą, oczywiście. Na pewno któryś z nas niedługo zginie, odejdzie w niepamięć.
- Słuchajcie, powinniśmy odnaleźć Kyle'a - proponuje. Dystrykt Drugi piorunuje mnie wzrokiem. No tak, dopiero, co straciliśmy silnego i znacząco podnoszącego nasze szanse na wygraną, sojusznika.
- On nie przyda się sojuszowi - dopowiada Walker. - Jest zbyt słaby na arenę, gdyby tylko poczekał przynajmniej rok... mógłby się z nami mierzyć. Zresztą, nie wiem czemu nikt się za ciebie nie zgłosił. Jedynka i Czwórka, niby za co dostaliście Akademię? Tylko my, Dwójka, nie walczylismy przeciwko stolicy! A wy? Szkoda gadać! - złapał mnie za bluzkę, powalając na ziemię.
- Kłótnie nic nam nie dadzą - stwierdza Zoe. Wygląda na zmęczoną tym wszystkim. Powinniśmy walczyć, a tymczasem... tymczasem nie robiliśmy nic. - Ale... - urywa na moment. - Gdzie nasze zapasy wody? - pyta, krzywiąc wargi.
Trybut z Dwójki puszcza się biegiem. Gdzie? W stronę dżungli. Patrzę w tamtą strnę i rozumiem. Anastasie i Jack z Trójki zaczynają uciekać, czuję chęć mordy, biegnę razem z sojusznikiem. Nie wiem, co dzieje się z Zoe. Najważniejsi są oni.
- Jack, w prawo! - słyszę głos niskiej dziewczyny. Jest drobna, ale bardzo szybka. Prawie tak szybka jak ja. Prawie. A to robi wielką różnicę. Wszystko dzieje się tak prędko - rzucam nożem w jej łydkę, dziewczyna upada na ziemię, barwiąc grunt na czerwono. Piszczy, nawołując pomocy. Obok mnie przebiega Walker, goniąc jej sojusznika.
Ona kopie mnie w brzuch, tracę panowanie, spadam na ziemię, uderzając głową o pień drzewa. Syczę z bólu, odgarniając blond włosy. Są na tyle długie, że nieśmiało muskają moje ramiona.
- Już nie żyjesz - ocieram krople krwi wypływające z mojej wargi. Chwytam kastet, próbuje wbić go w głowę dziewczyny, gdy powietrze przeszywa wystrzał armatni. Patrzę w niebo, mając nadzieje, że to nie mój sojusznik. Ani Kyle.
Dziewczna wykorzystuje chwilę nieuwagi, uciekając w przeciwną stronę. Warczę zdenerwowana, kręcąc z niedowierzaniem głową. Powtórka z rozrywki. Ale może Mike zabił jej sojusznika. Może.
Cóż, o wilku mowa, po chwili pojawia się przede mną rosły, umorusany krwią chłopak. Walker nie jest przystojny, ma dużo większy zarost, niż na treningach.
- Zabiłeś? - pytam krótko i ozięble. Jakoś nie mam ochoty na dłuższe pogawędki.
- Uciekł, cholera - wzdycha. Zakładam ręce na piersi, prosząc organizatorów o jakiekolwiek zagrożenie. Chcę mieć więcej sponsorów, opatrunek z ramienia już nie wystarczy. Nie wiem, czy nie wdało się zakażenie. Poza tym chcę wody. Jestem zmęczona ciągłymi wydarzeniami. Wiem, że muszę na to zasłużyć, jeszcze bardziej się zmęczyć. - Myślałem, że chociaż ty ją zabiłaś.
- Ja? Ta chuda piętnastolatka? Dobre żarty - parskam śmiechem, zmierzając w stronę Rogu Obfitości. Jestem zbyt zaabsorbowana swoją wściekłością skierowaną do Mike'a, nie zauważam zakrytej liściami dziury, spadam na sam dół. Dziwne igły zaczynają wbijać mi się w ciało. Wypływa szkarłatna ciecz, krzycze, ciężko charcząc.
Im bardziej się wiercę, tym bardziej się ranię. Ból jest niewyobrażalny. Próbuje złapać wystającą gałąź, pod ciężarem mojego ciała, łamie się dostarczając jeszcze większego bólu.
- Magg? - słyszę głos Zoe. Nawoluje pomocy, dziewczyna spogląda w dół, sycząc i patrząc z obrzydzeniem na moje rany. Krew przesłania mi widok. - Mike? Mike, gdzie jesteś? - coś odwraca jej uwagę. Słyszę krzyk, stal uderzaną o stal. Z początku zdziwiona Zoe, upada na ziemię pod wpływem ciężaru przygniatającego jej ciało. Błaga o pomoc, jedną rękę trzyma skrawka ziemi, by nie wpaść do tej samej dziury. Gdzieś błyskają jasne włosy Natalie. Pośpiesznie wyciągam mały, połyskujący nożyk. Przecinam nim rośliny. Czuję wielki ból, jednak nic nie mogę na to poradzić. Wiem, że ona nie jest sama.
Kiedy jestem wolna, cała poraniona, tak szybko jak potrafię, wspinam się na samą górę. Zoe nie ma. Słyszę głos Mike'a. Chłopak krzyczy, ciężko charcząc, próbując odparować atak przeciwnika.
Unikam lśniącego ostrza - właśnie pruło w moją stronę. Od razu widać, że osoba miotająca nie jest w tym najlepsza.
- Samuel, zabij ją, szybko! - brat gwiazdeczki cały czas rzuca. Uśmiecham się, przechwytujac ostrze w locie. Następnie odrzucam je w jego stronę. Wbija się w jego ramię! Jak mogłam spudłować?
- Maggie, uważaj! - wrzeszczy nagle Zoe. Schylam się - oszczep i dwa topory przelatują nad moją głową, wbijając się w ciało czternastolatka. Łapię oddech, czołgając się w stronę dziewczyny z Drugiego Dystryktu. Razem z chłopakiem z swojego dystryktu dobija brata Natalie. Dziewiątka znika za drzewem, wraz z nią jakiś chłopak.
- Prędko, wiej! - jakaś siła powala mnie na ziemię. Kopię postać prosto w kroczę... To chłopak, ten z Siódmego Dystryktu! W odsieczy przychodzi chłopak z Dziesiątego Dystryktu. Niestety, nie trwa to długo. Rudowłosa z Siódemki powala go na ziemię, dźgając go w ramię. To samo zrobił Richard.
- Uciekamy, ale już! - dorzuca Mike. Oczywiście, coś nam przeszkadza... Z nieba spadają krople deszczu - gdy jedna z nich spotyka się z moją skórą, wywołuje bolesne oparzenia. Deszcz nabiera na silę. Rozlegają się okrzyki... Piszczę, wymachuję rękoma. Biegnę w przeciwną stronę, ból jest tak ogromny, że upadam nie mogąc wstać. Czołgam się, wierzgam, próbuje wydostać z pułapki. Niedaleko upada zraniony Samuel. Chłopak wije się w bolesnej agonii. Każdy trybut uczestniczący w walce zranił go swoim ostrzem. Nie zrobiłam tego tylko ja. A więc czas coś zrobić... I wykorzystam jego ciało! Jest tak grube, że zasłoniłoby Mike'a.
Wbijam nóż w jego gardło. Powtarzam tą czynność kilka razy - dopóki nie rozbrzmiewa wystrzał armatni obwieszczający jego śmierć. Osłaniam się zwłokami, chroniąc przed morderczą ulewą. Nie wiem, ile w ten sposób trwam. Nie wiem, ile czasu mija. Nie wiem, gdzie są moi sojusznicy. Kto wie, może już nie żyją...